W rozpędzie zmartwień....bo za mało kasy, bo co będzie za miesiąc, bo samochód, bo szkoła, bo wspomnienia, bo plany, bo to i bo tamto...zamartwiłam się już tak bardzo, że przypomniałam sobie, że gdzieś po drodze odpuściłam ćwiczenie własnego myślenia. Bo, jak znaczna mniejszość wtajemniczonych wie, żeby lepiej spać i funkcjonować spokojniej, można od-śmiecić swoją głowę. Nie porwę się na modnie i dumnie brzmiące stwierdzenie, że medytuję ale....staram się uprawiać coś na ten kształt. Polecam! Przyjąć wygodną pozycję (nie koniecznie w powszechnie kojarzonym kwiecie lotosu), zamknąć oczy, skupić się na utrzymaniu wzroku (bo nasze gałki oczne mimo zamknięcia powiek ciągle pracują!) w jednym punkcie i utrzymywaniu stanu bezmyślności. I oczywiście! Tak! Nie wytrzymacie z początku dłużej niż kilka sekund. Może kilkanaście. I nie znaczy to, że nie nadajecie się i nie potraficie. Myśli napływają, bo taki jest nasz mózg. Rozpędzony do granic możliwości, samonapędzający się wehikuł, który nawet kiedy wydaje nam się, że nie myślimy, myśli i przepędza z jednej strony na drugą setki wątków dziennie. Cała rzecz tego treningu polega na tym aby się nie zniechęcić i blokować to co napływa do naszej głowy. Nie wchodzić w rozmyślenia na temat, który do nas przypłynie, powiedzieć myślom "stop" i powrócić do punktu swojej koncentracji. Z każdym razem damy radę wytrzymać tak coraz dłużej. I dłużej.
Jak zacząć? Na początku, ustawiałam sobie budzik na 10-15 minut, żeby nie kusiło mnie zaglądanie 'ile już wytrzymałam'. Z czasem czas wydłuża się w naturalnej wprawie. Z jogi wyniosłam odprężanie w pozycji leżącej z głębokim oddechem z przepony- który jest bardzo ważny. Kiedy uda nam się przetrzymać pierwsze wątpliwości, kuszące swędzenia, pokusy ruszania się i inne rozpraszacze, których- jak się przekonacie- nawet leżąc z zamkniętymi oczami jest bardzo wiele, nadejdzie moment relaksacji, w której mięśnie robią się przyjemnie ciężkie a blokowanie napływających myśli coraz mniej skomplikowane.
Po spazmach zmartwień, płaczu i strachu, wróciłam do tej praktyki na chwilę przed snem. I po kilku nieprzespanych nocach, pierwszą noc po takiej 'medytacyjnej relaksacji' przespałam dobrym 10-godzinnym snem. I świat od razu nabrał lepszych kolorów!
To w ramach wstępu na jesienne melancholie. Nadal dzieje się dużo i jeśli nadejdzie mnie niedzielna wena, opowiem Wam jak moje początki studiowania na Gdańskim Uniwersytecie w...Sopocie. Ale....to oddzielna historia a dziś czas na sobotni relaks, którego serdecznie Wam dzisiejszego wieczoru życzę! Powodzenia!
P.S. Na maksa tęsknią mi się myślami natchnione góry! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A Ty? Co o tym myślisz?