sobota, 16 lipca 2016

Wyjazd w góry w ciąży - Fakty i Mity

Góry chodziły za mną od wielu tygodni. Ci, którzy obserwują moje poczynania dłużej wiedzą, że w ostatnich latach bywałam w nich po kilka razy w roku i jest to miłość bezwarunkowa. Po górach chodziłam do tej pory sporo. Latem raczej wysokich, zimą raczej niskich. Nigdy wcześniej nie byłam jednak w górach w dwupaku więc chcąc przygotować się jak najlepiej (i najbezpieczniej) na tą wyprawę, zaczęłam przekopywać Internet. Po przeczytaniu pierwszych 10 stron, w tym głównie forów, srogo się przeraziłam. 


Włączając swoje racjonalne podejście, postanowiłam słuchać w tym temacie jedynie trzech doradców:
1) SIEBIE - jako tego kto najlepiej zna swój organizm, możliwości, tryb życia, dotychczasowe górskie przygody i obecne na nie siły
2) MOJEGO LEKARZA - który najlepiej zna stan mojej ciąży
3) TRENERKI/FIZJOTERAPEUTKI - która widząc mnie na fitnessie dla ciężarówek, najlepiej może ocenić stan mojej kondycji i odpowiedzieć na pojawiające się pytania techniczne.

Cały trzyosobowy zespół ekspertów wymienionych powyżej, nie miał nic przeciwko wyjazdowi. Co więcej! Żaden z jego członków nie robił zdziwionych oczu i nie wypowiadał magicznego zdania "no co Ty?! Chyba oszalałaś! Jesteś przecież w ciąży!". Jedyne co obiecałam lekarzowi to, że nie będę tym razem wchodzić na Rysy. I tego się w trakcie wyjazdu trzymaliśmy.

Pojechaliśmy, chodziliśmy, jedliśmy obiady gotowane w garnuszku na butli gazowej, zdobyliśmy kilka przełęczy, jeden szczyt i przespaliśmy noc na podłodze górskiego schroniska. Żyjemy i mamy się świetnie, co w badaniach po powrocie potwierdził Pan Doktor. Jak więc przygotować się do wyjazdu aby ograniczyć ryzyko i przeżyć górską przygodę a nie wyłącznie patrzeć z zazdrością w kierunku wyruszających w wyższe partie gór łazików?

1) Nie czytaj internetowych forów dla mam. Poza historiami o tym, że góry zabijają, nie znajdziesz na nich nic pożytecznego. Możesz brnąć w mrożące krew w żyłach historie o masowych poronieniach, ciśnieniu rozsadzającym przepływ krwi przez łożysko po samym wjeździe do Zakopanego, krwiakach powstających na macicy i innych opowieściach, których przyczyny raczej nie leżą w samych górach. Według moich spostrzeżeń, większość osób, które się na tych forach udzielają, wcześniej po górach nie chodziło więc zgodzę się, że może lepiej byłoby odłożyć ten pierwszy wysiłek fizyczny na po-ciąży. Poza tym, punktem wspólnym tych tragicznych wypraw jest zwykle wizyta na Krupówkach i na Gubałówce. Skoro więc to tam ciśnienie jest takie strasznie wysokie, postanowiłam (jak zwykle zresztą) unikać tych miejsc.
Polecam zatem fora górskie i strony o tematyce związanej z górami. Tam jest szansa znaleźć wypowiedzi osób, które odróżniają kilometry od czasów na górskich kierunkowskazach, nie stopniują trudności szlaków kolorami i przynajmniej kilka razy w górach były. Ich opowieści zwykle tak tragicznych finałów nie mają.
FAKT: Ciśnienie na wyższych wysokościach ma znaczenie dla obiegu krwi i może być niekorzystne dla kobiet w ciąży. Wyższe wysokości to jednak powyżej 2500m n.p.m. (najwyższy szczyt w Polsce Rysy- 2499m n.p.m.). Krótkotrwały pobyt na wysokościach do 2000m n.p.m. nie powinien zatem sam z siebie wywołać groźnych komplikacji (chyba, że sprzyjały mu inne medyczne przeciwwskazania).

2) Zadbaj o swoją kondycję. Aktywny tryb życia, praca, fitness dla kobiet w ciąży, częste szybkie spacery na nizinach - to wszystko, małymi krokami, każdego dnia przygotowuje organizm do zwiększonej aktywności fizycznej a malcowi pomaga poradzić sobie z przyspieszonym pulsem na podejściach.
FAKT: Podczas wysiłku fizycznego w ciąży, serce dużo szybciej zaczyna przepompowywać krew za dwoje. Nawet jeśli jesteś super-wysportowana, nie ma sensu nastawiać się na bicie życiowych rekordów. 
3) Zapytaj lekarza. Pełne badanie szyjki, ułożenia łożyska i podgląd na USG dają nie tylko bezpieczeństwo wyjazdu ale też komfort psychiczny. Nawet jeśli korzystamy z publicznej służby zdrowia i USG nie jest tak częste, warto pokusić się o prywatną wizytę i zainwestować w ten temat bezpośrednio przed samym wyjazdem - nie na dwa czy trzy tygodnie wcześniej. 

4) Ogarnij pulsometr. 
UWAGA! Ten temat ma kilka ALE.
Primo: Tanie pulsometry (made by Lidl) często nie wskazują dobrze i wariują bo nie wiedzą, które tętno pokazywać. Wiem- brzmi jak żart. A jednak! Info potwierdzone przez trenerkę fitnessu dla mam i moje testy, które zrobiliśmy jeszcze przed wyjazdem. Pulsometry w zegarku, zakładane z opaską pod biustem, które zdają egzamin to dość droga sprawa (powyżej 1000 zł). Warto jednak rozejrzeć się po biegających znajomych. Może któryś z nich mógłby wypożyczyć Wam lepszy sprzęt na kilka dni?
Segundo: w Internecie można znaleźć info, że nie powinno się przekraczać tętna powyżej 120-140. Dla normalnego człowieka 140 to tętno, przy którym wchodzi na cardio i zaczyna spalać tkankę tłuszczową. Pamiętajmy jednak, że kobiety w ciąży z automatu mają wyższe ciśnienie. Przykładowo, według pomiarów pulsometru, moje tętno spoczynkowe przy jedzeniu obiadu wynosiło 120 i potrafiło podskoczyć na moment do 140 przy samym wstawaniu z ziemi. Idąc więc za radą fit-trenerki: zaczynając wędrówkę z pulsometrem, należy pierw złapać rytm spokojnego marszu i sprawdzić jakie tętno mamy w momencie gdy możemy iść i mówić jednocześnie. Kiedy pojawia się zadyszka i czujemy szybsze kołatanie serca - to jest granica, którą trzeba uznać za nieprzekraczalną i wymagającą odpoczynku.
Tercero: Gdy czeka nas dłuższa wędrówka i na podejściu zaczynamy sapać, należy zwolnić lub na chwilę przystanąć ale nie robić co chwilę długich przerw na siedząco. Schodzenie z tętna minimalnego do maksymalnego i na odwrót jest cięższe dla organizmu niż przyzwyczajenie się do lekko podwyższonego lecz jednostajnego trybu pracy.
FAKT: To prawda, organizm funkcjonuje inaczej podczas trekkingu w ciąży i ma nieco ograniczone możliwości jednak bez paniki! Po godzinie obserwowania siebie i pulsometru, na pewno będziesz wiedzieć gdzie leży granica. Po dwóch dniach, poznasz swój organizm na tyle, że i bez pulsometru dasz sobie radę na kolejnym szlaku.

5) Znajdź tragarzy. W stanie ciążowym nie jest mądrze wybierać się w góry samemu. I nie jest mądrze też wybierać się w góry z pełnym plecakiem. Dodatkowy ciężar kilku kilogramów w sobie jest wystarczającym balastem. Warto więc podróżować z takimi towarzyszami, którzy rozłożą między siebie niezbędny na wędrówce bagaż i nie będą przy okazji wpędzać Cię w wyrzuty sumienia.

6) Pij wodę! Hektolitrami. Nawet kiedy nie czujesz jeszcze pragnienia. Idąc na lekko, mała butelka w ręku (a zaraz po niej kolejna mała butelka) i łyczek co chwilę w marszu to absolutne MUST HAVE! Do tego przekąski: batony musli w masowych ilościach, owoce, kanapki - energię trzeba przecież wchłaniać dla dwojga.

7) Zaopatrz się w kijki trekkingowe (i naucz się z nimi chodzić). Poza ciążą, ale w ciąży szczególnie, odciążają kręgosłup i kolana na podejściach. Poza tym, stabilizują i pomagają nogom-zwłaszcza przy schodzeniu. Mogą być więc zbawienne i uchronić nas przed poślizgnięciami i groźnymi wywrotkami.
Nasz pierwszy szczyt w duecie!
8) Ubezpieczenie. Jadąc w polskie góry, kobieta w ciąży może czuć się dyskryminowana. Prawie wszystkie ubezpieczalnie wykluczają z KL zdarzenia związane z ciążą. Te, które mają taką opcję do 32 tc (np. Signal Iduna, Allianz, Hestia), mają ją raczej w pakietach uwzględniających zagranicę. W Polsce można na szczęście liczyć na NFZ i darmowy GOPR/TOPR. Granica w Tatrach jest jednak dość płynna i może się zdarzyć, że w razie potrzeby na ratunek przybędzie nam grupa ratownicza ze Słowacji, gdzie usługi takie są już płatne. Lepiej więc mieć ubezpieczenie na wyrost niż nie mieć go wcale. A poza tym, jak to mówią, strzeżonego Pan Bóg strzeże.

9) Daj sobie czas na aklimatyzację. Pierwszego dnia może boleć Cię głowa. Nie jest to jednak powód żeby od razu biec do szpitala. Każdy organizm reaguje inaczej na zmiany wysokości a ból głowy często znika już po pierwszej nocy. Moja głowa bardziej odczuwała te różnice na zejściach niż na podejściach, natomiast już po godzinie odpoczynku w schronisku wszystko wracało do normy. Nie ma sensu wymagać od siebie mistrzostwa trekkingowego i bycia duszą towarzystwa na wieczornych biesiadach. Balans i wieczorny odpoczynek są konieczne i podwójnie zbawienne. 

Story na podsumowanie:
Z uwagi na to, że spaliśmy w schroniskach bez rezerwacji i zdarzyły się sytuacje awaryjne, skłamałabym mówiąc, że przez cały wyjazd ani razu się nie sforsowałam bardziej niż powinnam. Musząc zmienić schronisko z Doliny Chochołowskiej (gdzie powitał nas brak miejsc i brak podłogi - wtf?!) na Halę Ornak, szliśmy drugą godzinę do przełęczy. Wkurzeni, zmęczeni, chcący się teleportować i powtarzający w kółko "najważniejsze.....że nie pada!". Godzina była popołudniowa więc wiedziałam, że jeśli chcę zjeść gorącą obiadokolację z kuchni i wymarzoną szarlotkę, nie możemy zbyt mocno zamulać. Raz przemierzałam już tą najbrzydszą w całych Tatrach drogę. Było to jednak na początku maja, gdy dookoła było jeszcze trochę śniegu. W mojej pamięci krajobraz zakodował się jako w miarę płaski. Pamięć okazała się jednak zawodna a podejście dłuższe. Pulsometr szybko zaczął wskazywać wyższe wartości więc balans między spokojnym tętnem a upływającym czasem do najprostszych nie należał. W połowie drogi, zaczęłam myśleć "To jest jakaś pomyłka. Powinniśmy uprzeć się, siedzieć w tamtym schronisku i odpoczywać, a nie być tu i teraz. Jestem coraz starsza, a ciągle głupia jak but". Wygłaszając tę złotą myśl tatuśkowi na głos, dodałam jeszcze: "Jak Pyza kiedyś przyjdzie i powie, że chce jechać w góry zimą, a ja powiem, że nigdy w życiu, przypomnij mi tą wycieczkę". Tu w dyskusję wtrąciła się Pyza, odzywając się soczystym kopniakiem - jakby na potwierdzenie tego, że jako dziecko hodowane w ruchu, na pupie siedzieć w przyszłości nie zamierza. 
Na szczęście, jak to w górach, chwilę dalej było już tylko z górki. A rosół i szarlotka smakowały podwójnie pysznie! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A Ty? Co o tym myślisz?