Kiedy jesteśmy dziećmi, bawimy się w dorosłych. W nauczycielkę, dom, strażaków, żołnierzy i innych, których obserwujemy głową zadartą do góry, zakotwiczając w podświadomości, że ten wyższy, na którego patrzymy- najczęściej rodzic- jest dorosły i ostatecznie to on zawsze ma rację.
Kiedy dorastamy poznajemy realia kolegów i koleżanek, żeby mając lat naście samemu zacząć kreślić wartości świata wchodząc w to co uważamy za słuszne na 100% albo...wcale. Wszystko wydaje się ogromną sprawą, uczucia jedyną prawdą, porażki wielką klęską. Ten czas wspominam jako najszczerszą eksplorację świata, prawdę absolutną z jednoczesnym zabezpieczeniem beztroską trampoliną, która odbija nas argumentem "przecież jestem nastolatkiem" w razie kiedy coś po prostu pójdzie źle. Później, przychodzi data, w której podobno zaczynamy być dorośli. Mamy dowód osobisty, możemy pójść legalnie do baru czy sklepu monopolowego. Palić papierosy, zrobić prawo jazdy. I na tym nasza dorosłość się kończy. Na wyobrażeniu, że jesteśmy dorośli. Dlaczego? Rozkładając ten temat na czynniki pierwsze, wniosków nasuwa się kilka.
Po pierwsze, sami nie chcemy być dorośli i wziąć pełnej odpowiedzialności za swoje decyzje oraz powodzenia i niepowodzenia z nimi związane. Bo tak jest łatwiej. Bo mając 18,19 czy i 22 lata cały czas się uczymy, studiujemy i mamy prawo być jeszcze ciągle niepoważni. To fajne i łatwe więc...dlaczego mielibyśmy to zmieniać?
Po drugie, jesteśmy pokoleniem instant, które kategorycznie żąda żeby wszystko zostało mu podane na tacy, w pigułce i na teraz.
Po trzecie, nie jesteśmy uczeni podejmowania decyzji. W szkole przystosowujemy się do testów A,B,C. Twórcze myślenie i 'coś od siebie' rozwijane jest w minimalnej ilości, jeśli w ogóle. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jest nam mówione co i jak to zrobić a zrobienie lub nie zrobienie tego czego się od nas oczekuje wiąże się z nagrodą lub karą.
Po czwarte, w wielu przypadkach powiązane z trzecim, również rodzice, babcie i cała familia wiedzą lepiej co będzie dla nas najlepsze.
Nie wszystkie czynniki muszą występować razem. Wystarczy jeden żeby nasz dowód osobisty bywał tylko karykaturą dorosłości.
Jak często, mimo, że jesteśmy podobno dorośli, nie możemy wybrać, bo wszyscy wiedzą lepiej? Bo wszyscy nie śpią i się martwią? Bo wybór polega na tym, że albo "nie zdecydujesz tak jak my chcemy i będziemy bardzo niezadowoleni" albo "zdecydujesz zgodnie z naszymi oczekiwaniami i wtedy Ty nie będziesz zadowolony"? Jak często rodzice nie uczą dzieci podejmować decyzji, kurczowo bronią się przed przecięciem pępowiny, chcąc żeby dzieci zachowywały się jak dorosłe jednocześnie nie przyjmując do wiadomości, że ich dorosłe decyzje nie muszą być tożsame z ich wizją świata? Bo żyjemy na świecie trzydzieści lat dłużej i wiemy o nim więcej, lepiej, mądrzej.
Owszem. Pewnie tak jest. Pewnie rodzice się martwią. Pewnie nie śpią nocami. Pewnie wiedzą co im się przydarzyło w podobnej sytuacji i przed czym chcą uchronić swoje dzieci. Ale dlaczego nie pamiętają, że też mieli 20 lat? Że też nie chcieli słuchać swoich rodziców, wiedzieli wszystko lepiej i popełniali błędy, na których się uczyli? Że też nie lubili kiedy nasi dziadkowie próbowali pokazywać im palcem gdzie pójść i co zrobić. Że najpewniejszą reakcją młodości na rozkaz jest zrobienie na złość. Dlaczego zapomnieli, że każdy ma prawo uczyć się, podejmować decyzje, przewracać się, wstawać i wyciągać własne wnioski?
Ja po drodze do dorosłości utknęłam w argumencie "po pierwsze". Rodziców nigdy nadgorliwych
nie miałam. I mimo, że zdążył mi się okres złoszczenia, że może za mało
wkładali swoje "trzy grosze" do moich spraw, dziś coraz częściej jestem
im za to wdzięczna bo mogłam popełniać błędy, uczyć się na nich i
dojrzewać do świadomości, że nie będę dorosła dopóki nie wezmę
odpowiedzialności za swoje decyzje po całości. Dojrzewałam do tego,
odbyłam kilka gorzkich lekcji, rachunków sumienia i wydaje mi się, że
całkiem niedawno zdecydowałam. Choć żeby mieć pewność, przeskakuje kolejne postawione
na swojej drodze płotki każdego dnia bo jednak ciężko oderwać się zupełnie od poczucia, że być może za plecami jest jeszcze jakaś furtka? To chyba taki wiek. Zdecydowana większość moich znajomych,z którymi zdarza mi się poruszać głębsze tematy a którzy wydawałoby się, że są ponad normę samodzielnymi i ogarniętymi istotami, będąc gdzieś pomiędzy studiami a pracą, budzi się, że nie wie co zrobić bo już chyba trzeba dorosnąć ale wciąż się jeszcze nie chce.
Jeśli chcemy ŻYĆ, mieć prawo do własnych decyzji i wyznawania świata "po naszemu" nie ma innej rady niż ta żeby: świadomie podliczać swoje sukcesy i porażki, płacić za swoje zachcianki, przestać wściekać się na cały świat, że coś nie jest po naszej myśli, odciąć pępowinę, podejmować decyzje i uczyć się na własnych błędach zamiast mądralować na temat tego jacy jesteśmy kryształowi bo nie podjęliśmy nigdy żadnego ryzyka a wszystko znamy z obserwacji.
Nikt nie przeżyje życia za nas. Ani rodzice, ani dziadkowie, ani znajomi ani żadni inni mędrcy świata. Każdy może zdecydować czym chce żyć. I nie zadzieje się to samo. Nie ważne czy masz 18, 20, 25 czy 30 lat. Czy już przyszedł ten dzień, w którym czas stanąć na własnych nogach? Czy czas, w którym świadomie zdecydujemy, że najwyższa pora wziąć odpowiedzialność za własne decyzje nadejdzie później? A może nie nadejdzie wcale?
Decyzja należy do Ciebie.
Tak, po raz kolejny. Trzeba przyjąć do świadomości, że dorosłość nie wchodzi z wiekiem, tylko z pewną decyzją, którą podejmujemy a propos naszego życia, podpisuję się pod tym nogami i rękami. Druga sprawa, wielu ludzi, chociaż robi wiele, nadal nie potrafi nadać swojemu życiu celu, podejmując się różnorakich aktywności bez zastanowienia się nad tym, czy budują się jako spójne, trwałe i silne jednostki. Kiedyś można się było bujać po wszelkiego rodzaju kółkach: teatralnych, historycznych, biologicznych, kółku przyjaciół filatelistyki lub wspinaczki górskiej, jednak warto się zastanowić (a im szybciej tym lepiej) nad tym, jak chcemy się KREOWAĆ. Kim mamy się stać. Według Tego, Który Wie i według siebie.
OdpowiedzUsuńpzdr, S.