Genezy Halloween poszukuje się w celtyckim obrządku Samhain. Ponad dwa tysiące lat temu na terenach Wielkiej Brytanii i Francji na przełomie października i listopada żegnano lato, witano zimę oraz obchodzono święto zmarłych. Celtyccy kapłani wierzyli, że tego dnia zaciera się granica między światem ludzi żyjących a światem duchów. Duchy przodków czczono, złe duchy odstraszano- w czym pomóc miały czarne stroje, maski oraz rzepy ponacinane na podobieństwo demonów. Palono liczne ogniska wokół których odbywały się tańce. Poświęcano bogowi resztki plonów, zwierzęta i ludzi. Czarownice przepowiadały przyszłość.
Zwyczaj zaczął zanikać dopiero w połowie IX wieku, gdy chrześcijańskie święto Wszystkich Świętych zostało przeniesione z maja na 1 listopada i wraz z upowszechnieniem zwyczaju przez kościół rzymskokatolicki, zdominowało ono Europę.
Do Ameryki, tradycję Halloween sprowadzili Irlandzcy imigranci. Nowa nazwa przyjęła się od skróconego 'All Hallows'Eve" czyli wigilii Wszystkich Świętych. Pierwsza parada z okazji Halloween odbyła się 31 października 1920 roku w mieście Anoka (stan Minnesota)- światowej stolicy Halloween. W drugiej połowie XX wieku święto powróciło do Europy.
Święto Zmarłych od wielu lat kojarzy mi się z tragediami. Może za sprawą jesiennych przesileń lub samospełniających się przepowiedni okolice 1 listopada zawsze wiązały się u mnie z ciężkimi zdarzeniami. Rozstania, wieści o chorobach, ciężkie decyzje wprowadzały regularność 1-listopadowych 'gorszych chwil', czyniąc ten dzień jeszcze bardziej przygnębiającym niż polska tradycja przewiduje. Pierwszy wyraźny znak Halloween zaskoczył mnie 5 lat temu. 31 października 2008 roku wracałam do domu po wizycie u niesympatycznej Pani doktor, która po raz pierwszy poinformowała mnie o tym, że trzeba będzie wyciąć jakiś guzek tkwiący w mojej piersi- mając 18 lat informacja taka brzmi jak wyrok śmierci. Po kilku godzinach rozpaczy wracałam do domu totalnie zdołowana, gdy zza rogu ciemności wyskoczyły na mnie halloweenowe upiory- dzieci sąsiadów poprzebierane za straszne stwory wykrzykujące "Cukierek albo psikus!". Ten incydent był jedynym akcentem, który spowodował, że się uśmiechnęłam tego dnia. I uratował moje samopoczucie na kilka następnych.
Zabawa przez jednych lubiana, przez innych znienawidzona. Obserwując spory nad Halloweenową maskaradą, zastanawiam się o co właściwie chodzi. Czy rzeczywiście o troskę, że upiorne zabawy mogą sprowadzić na satanistyczne tory zagubione duszyczki, czy o to, że jest to kolejna okazja wymykająca się instytucjom kościoła katolickiego przez palce? Czy może o to, że zwyczajnie i po Polsku musimy pokłócić się, stawiając za fundament pogląd, że to co nam się nie podoba musi się nie podobać wszystkim. Od wielu lat Święto Zmarłych spędzałam na cmentarzu podczas Harcerskiej Akcji ZNICZ. Tegoroczne Halloween było pierwszym, nie licząc zawodowo prowadzonych imprez, w który zabawiłam się w straszne przebieranki. Podczas zabawy, nie widziałam nic co by wzbudzało wątpliwości czy jest to tylko wieczór spędzony w niecodzienny sposób czy satanistyczne obrządki. Najbardziej niestosowną sprawą na całej imprezie była moja krótka kiecka i jak na mój gust zbyt mała frekwencja. Nikt nie uprawiał czarów ani nie czcił szatana. Ludzie bawili się w swoich upiornych strojach spokojniej niż na niejednej zwykłej, piątkowej dyskotece. Byłam tam. Przebrałam się. Jadłam, piłam, potańczyłam zamiast wisieć nad grobami. I tym sposobem dołączyłam do grona wyklętych przez Kościół "Satanistów". Do instytucji kościelnych zresztą i tak nie jest mi najbliżej. Moja rodzina należy raczej do tych, które obchodzą święta bardziej ze względu na tradycję niż na aspekt religijny- w pełnym słowa znaczeniu. Od małego chodziłam z całą familią na groby, kiedy miałam kilka lat babcia tłumaczyła mi, że trzeba się przeżegnać. Rytuał 'spaceru po cmentarzu' obecny jest w mej pamięci od bardzo wczesnych lat. Mimo to, nie rozumiem dlaczego wydźwięk Święta Zmarłych przyjęty jako poprawny i wymagany przez instytucje kościelne ma być świętem smutnym i przybijającym. Nie jestem znawcą, ale wydawało mi się, że według wiary katolickiej, osoby, które odchodzą do Pana w Niebie wędrują do lepszego Świata, w którym wszystkie ziemskie troski i wyrzeczenia będą im wynagrodzone. Dlaczego więc, jak przy okazji wszystkich kościelnych świąt, znów mamy się smucić? Smutek Święta Zmarłych związany jest chyba raczej ze sferą świeckiego niezrozumienia i tęsknoty za osobami, które odeszły z tego świata, zostawiając po sobie pustkę w naszej rzeczywistości? I nad podkreślaniem pamięci o tym, że osoby bliskie są teraz w 'lepszym miejscu', jako wsparciu dla ludzkich tęsknot powinni skupić się kapłani podczas Święta Zmarłych. A nie zdarzyło mi się słyszeć medialnych relacji o duchownych wzywających do modlitwy i podkreślających te kwestie. Zamiast tego nad grobami zmarłych i pod ołtarzami rozgrywa się walka o wyrzucenie z supermarketów dyń i wzywanie do nawracania wyznawców szatana bawiących się w Halloweenowe zabawy. Dobrze, że w tym roku nie jest już wciągany w te rozgrywki młody czarodziej- Harry Potter, który jeszcze kilka lat temu był kolejnym symbolem walki z czarami i magią.
Mam wielką nadzieję, że dożyję w naszym kraju czasów, w których w końcu zostanie przyjęte do wiadomości, że każdy ma prawo do innych poglądów i nie trzeba wszelkich różnic sprowadzać do poziomu walki, wzajemnych oszczerstw i mieszania w to wszystko duchowości. 31 października byłam na Halloween. 1 listopada byłam na cmentarzach, odwiedzając miejsca spoczynku osób dla mnie ważnych i próbując wszczepić w najmłodsze pokolenie naszej rodziny tradycję pozostawienia znicza na pustym grobie. Przez halloweenowe zabawy, Święto Zmarłych nie było dla mnie ani mniej ani bardziej ważne niż w latach poprzednich. Podsumowując więc odpowiedź na pytanie 'o co tu właściwie chodzi?', moim zdaniem, kolejny raz jedynie o władzę i wolność, której tak chętnie odmawiamy innym, a o czym pisałam już jakiś czas temu.
Spokojnego i bezpiecznego weekendu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A Ty? Co o tym myślisz?