Niecały miesiąc temu pisałam o nowo nabytej książce Sheryl Sandberg- Lean In, którą wspominałam w ostatnim miesiącu na każdym kroku i która spowodowała u mnie całą lawinę przemyśleń, poszukiwań w innych źródłach, znajdowania odpowiedzi na pytania i wchodzenia na nowe poziomy świadomości dotyczące tego co sprawia, że kobiety nie mają równego startu a kiedy już wystartują ciągle muszą udowadniać sobie i innym, że są na właściwym miejscu i we właściwej porze. Wcześniej wielu przyczyn podobnego poczucia szukałam głównie w sobie samej. A im głębiej kopałam, im dłużej nie mogłam znaleźć jednoznacznej odpowiedzi tym mniej pewnie się czułam.
Przez ostatni miesiąc nie tylko przyjęłam do wiadomości ale też zrozumiałam, że wiele naszych babskich niepewności związanych jest z przez wieki funkcjonującym schematem: mężczyzna- przywódca, kobieta- troskliwa opiekunka. I choć wydaje nam się, że schemat ten nie jest już aktualny, mylimy się.
Mimo, że kobiety pracują, mają prawa wyborcze i innego życia nie pamiętamy, w podświadomości są nam te schematy kodowane od małego. W chłopięcych zabawach opartych o rywalizację i dziewczęcych zabawach w dom. To jak funkcjonujemy dziś zależy w dużej mierze od układu jaki obserwowaliśmy w dzieciństwie i funkcjonującym w rodzinach podziale obowiązków. W Polsce kobiety mają prawa zaledwie od 95 lat co nie jest aż tak długim czasem na zmiany mentalności. Otwarcie nikt nie przyzna się, że zawodowo faworyzuje daną płeć. Niemniej, na wysokich stanowiskach w Polsce pozostaje zaledwie: 24% kobiet w Parlamencie, 9% kobiet wśród wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, 6% kobiet wśród prezesów dużych spółek giełdowych. Kiedy mężczyzna dostaje awans, nikt nie zapyta go jak z tym zdarzeniem czuje się jego żona ani jak zamierza pogodzić nowe wyzwania z prowadzeniem domu. Gdy nowych zadań podejmie się kobieta- pytanie to jest nieuniknione. Nieświadomie w utrwalaniu tych stereotypów biorą aktywny udział również kobiety, walcząc ze sobą o lepszość poglądów pomiędzy paniami, które zdecydowały się pozostać w domu a tymi, które zdecydowały się piąć po drabinie kariery. Jedne obwiniają drugie za wypełnianie tej części ambicji, której one nie wybrały. W rezultacie, podejmując taki czy inny wybór nie startujemy w wyścigu o akceptację męskiej części globu ale walczymy również ze sobą na wzajem.
Jaki tego skutek? Taki, że my-kobiety, z biologicznej natury bardziej emocjonalne, czujemy się zawsze czemuś winne. Gdy pracujemy czujemy się winne, że mogą ucierpieć na tym relacje, gdy zostajemy w domu czujemy się winne, że nie pracujemy i tak w kółko. Nie wierzymy w swoje siły i w to, że zasługujemy na bycie w miejscach, w których jesteśmy, zwłaszcza gdy dookoła jest więcej mężczyzn zastanawiających się "co ona tu robi"?
To, że nie będę nigdy kobietą, potrafiącą pozostawać w cieniu męża było dla mnie jasne przynajmniej od lat nastu. Urodziłam się z cechami lidera, które nawet kiedy chciałam się przeciwko nim zbuntować, wracały jak bumerang. Wiąże się to z wieloma zakrętami, w których trzeba czasem jechać na ręcznym żeby nie wypaść z drogi ale...to jest właśnie moja droga i na dłuższą metę nie potrafię utrzymać się na innej. Pewnie wielu z Was już stwierdziło, że przeszłam na barykady "pojechanych" feministek i niedługo zacznę palić staniki. Nie mam takich planów...chociaż kto wie? Szanuję kobiety, które zostają w domu i rozumiem, że ich zaangażowanie w inne kwestie społeczne jest również bezcenne. Swoje feministyczne nastroje zamierzam realizować jedynie w szerzeniu wiedzy i ideału dotyczącego trudnej drogi kobiet-liderek w społeczeństwie i będę zadowolona jeśli komuś doda to skrzydeł żeby się po tej drodze poruszać. Cieszę się, że kilka tygodni temu kupiłam książkę Sheryl. Cieszę się, że dwa dni temu przy współpracy z ekipą Stugo.pl, w których ręce oddalam coaching i mentoring trenerski mojej osoby, udało mi się przeprowadzić webinar on-line pt. "Co bym zrobiła gdybym się nie bała?", dzięki czemu kilka ważnych kobiet i mężczyzn w moim otoczeniu miało szansę zapoznać się z tym tematem. Cieszę się, że pojawiają się od Was głosy, że dzięki mojej "promocji" wypożyczacie i kupujecie wspomnianą już książkę żeby wgłębić się w temat. Najlepszą nagrodą jest komentarz mojej dość wymagającej siostry, który zostawiła po webinarze: "Duma,
duma, duma... udany debiut, trzymaj tak dalej... wspieram, trzymam
kciuki, dopinguję.... Dziękuję za energię i wieczorne refleksje...
Wiesz, ze się nie boje.... ale nie wiesz, że mega mnie umacniasz w
przekonaniu, że móc to chcieć a chcieć to móc... Buziaki".
Na mojej półce jest już kolejna pozycja, za którą się zabieram ale będę powracać jeszcze nie raz do tematów damsko-biznesowych bo uważam, że trzeba o tym mówić. Na zakończenie przygody z książką LEAN IN, proponuję Wam zapoznać się z przemówieniem Sheryl na kanale TED i czekam na symptomy damskich inicjatyw, które będą wartościową propozycją dla rzeczywistej równości w wyborach kobiet i mężczyzn.
Trzymajcie się ciepło w te jesienne, deszczowe dni!
Pomyślcie co zrobiłybyście gdybyście się nie bały.......i róbcie to! :)
Temat rzeka. Dla mnie od kilku lat na świeczniku. Żałuję, że nie znalazłam czasu na webinarium, bo chętnie poznałabym głębiej szerzony przez Ciebie, w dużej mierze mi bliski, pogląd.
OdpowiedzUsuńCóż, kilka lat spędziłam "w domu" skacząc między dumą z podjęcia roli strażniczki domowego ogniska, a poczuciem bycia "darmozjadem" podsycane na okrągło przez otoczenie. Bo z mojego punktu widzenia, pragnie się nam kobietom wmówić, że ta epoka już przeminęła. Że teraz każdy pracowity człowiek pracuje. A tylko nieroby siedzą w domu. Być może nadmiernie zadbane żony bogatych mężów zepsuły zrozumienie pojęcia GOSPODYNI, ale sądzę, że społecznie nie możemy się zdecydować co jest dla kobiet lepsze: praca zawodowa, czy zajmowanie się domem. Prawdopodobnie dokładna odwrotność tego co właśnie robimy. I jesteśmy tu, gdzie mówisz, że ciągle musimy coś komuś udowadniać.
Ja uwielbiam być w cieniu męża, pewnie dlatego, że to jedyny mężczyzna, który ten cień mógł na mnie rzucić ;), ale nie potrafię również być bierna, więc moja straż nad ogniskiem domowym zawsze będzie mocno wzbogacona i urozmaicona wieloma działaniami. Może to złoty środek, może mieszanka wybuchowa.
Swego czasu w pozwoleniu sobie samej na poczucie spełnienia rolą gospodyni pomógł mi fragment Księgi Rodzaju (Ks. Rodz. 3,16), gdzie po zjedzeniu przez Adama i Ewę jabłka z zakazanego drzewa, Bóg zwraca się do niewiasty "Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą".
Choć, kiedy schodzę na temat Pisma, wolę mówić o Bogu, który kocha ludzi i który troszczy się o nas, bo okazał nam ŁASKĘ, a nie nawiązywać do czasów Starego Przymierza, ale mi jednak świadomość tego, jak nas Bóg stworzył, dała poczucie spokoju.
Ja jestem feministką. Nie będę palić staników, ani głosić radykalnych haseł. W odniesieniu do powyższego, ktoś może powiedzieć - jak możesz być feministką i uzależniać się od męża? Ale moja odpowiedź jest prosta. Głoszenie równości kobiet i mężczyzn zostało wypaczone do granic absurdu, a w moim rozumieniu chodzi o równość w poszanowaniu godności kobiet i mężczyzn. O to, żeby każdy zrozumiał, że nie ma lepszej i gorszej płci, a są one po prostu odmienne. Odnosząc to znów na grunt chrześcijański, że Bóg kocha kobiety i mężczyzn tak samo, niezależnie od tego czy Ewę stworzył dla Adama, czy zaczął od Adama, ale tworząc go dla Ewy.
Dokładnie. Każda opcja jest dobra- i domowa i zawodowa i mieszana. Pod warunkiem, że jest świadomym wyborem, w którym czujemy się dobrze :) A żeby się czuć dobrze to społeczna akceptacja cudzych wyborów, np. jak w przypadku gospodyni, o której wspomniałaś czy tatusiów, którzy chcą spędzać czas z dziećmi musi być duuuuużo szersza niż obecnie. I to, a nie palenie staników, jest celem mojej feministycznej zajawki :)
OdpowiedzUsuńHehe, no toz Cie znam :). Ja yu sie rozwinelam z zamyslem ze oprocz Ciebie moga mnie przeczytac ludzie ktorzy mnie nie znaja stad ten wywod o feministycznym mym spojrzeniu. Fajnie ze poruszasz ta sfere i fajnie ja poruszasz.
Usuń