niedziela, 3 listopada 2013

Marzenia-Plany-Cele: Wejście na Triglav!

Marzenia przeanalizowane pod kątem 'co, jak i kiedy zrobić' stają się planami. Plany wypowiedziane na głos stają się celami. Wypowiedziane cele, o których od czasu do czasu przypominają bliscy stają się obietnicą i zobowiązaniem. W związku z tym, że bardzo chciałabym zrealizować marzenie, które krąży mi po głowie od kilku miesięcy, odkładam kolejne jesienne rozkminy na bok i dzielę się z Wami tą nowiną, czyniąc pierwszy krok ku jego spełnieniu!
Otóż marzy mi się Triglav. Najwyższy szczyt Alp Julijskich położony na Słowenii, odznaczający swoją obecność na fladze i w herbie tego kraju. Nazwa góry wywodzi się z legendy o Trojanie- pogańskim bóstwie wody, ziemi i podziemi, który według wierzeń miał swoją siedzibę na szczycie góry. Nie ma ona nic wspólnego z "Trójgłowym" szczytem o trzech wierzchołkach. Szczyt jest jeden, położony 2864 m n.p.m. i tam właśnie chcę się dostać na własnych nogach.

Alpy Julijskie (droga na Stenar 2007)
Alpy Julijskie (droga na Stenar 2007) 
















Pomysł ten zrodził się tak na prawdę już wiosną tego roku kiedy poszukiwałam sposobu na połączenie wizyty w górach z wizytą w cieplejszych klimatach. Analizując internetowe informacje o turystycznej dostępności gór w rejonach Adriatyku, wybór padł na Słowenię- kraj, w którym byłam w 2007 roku przy okazji wyprawy instruktorskiej. Mając 17 lat o wiele bardziej ceniłam sobie jednak opalanie na betonie w słonecznym skwarze i nurkowanie z rurką między jeżowcami a niżeli podziwianie górskich widoków. Mało tego! Byłam nawet przodowniczką buntu przeciw zmianie formy wypoczynku na górskie przechadzki. Niemniej, wracając do wspomnień i zdjęć z tamtego miejsca uważam, że dzięki temu, że mogłam zobaczyć i morze i góry, wrócę tam rozkoszowac się jednym i drugim na pewno. W czasie wyprawy, spróbowaliśmy swoich sił w podejściu na Stenar. Ze względu na kłębiące się chmury, szczytu nie osiągnęliśmy ale widoki były na tyle zacne, że z ochotą zmierzę się z nimi jeszcze raz- na nieco wyższym lewelu.
W minione wakacje pomysł zagranicznych wyjazdów nie doszedł do skutku głównie ze względu na to, że postanowiłam podszkolić się trenersko w Krakowie co pociągnęło za sobą dwa lipcowe wyjazdy przedłużone o wizyty w naszych Tatrach. Bliżej września zaczęły się wydatki związane z przeprowadzką do Gdyni i głównie ze względów finansowych pomysł przesunął się na dalszy plan. A i tak już wtedy czułam, że "może to i lepiej". Po pierwsze, wyjeżdżając drugi raz z Zakopanego nuciłam już sobie pod nosem "i tej herbaty i tych gór mam dość"- co wróżyło zaspokojenie potrzeby górskich wojaży na jakiś czas, przez co pewnie nie cieszyłabym się aż tak bardzo jak mogę w przyszłości wyprawą w Alpy. Po drugie, na fali endorfin i dumy płynącej ze zdobycia w tym roku Rys, porywając się od razu na Triglav mogłabym popaść w samozachwyt nie idący w parze z górską pokorą- ostoją bezpieczeństwa. Dokładając do tego wspomniane już inne wydatki, nie naciskałam na Słoweńskie podróże i ze stoickim spokojem przesunęłam ten wyjazd na dalsze pozycje listy "must have".
Jako, że górski przesyt zdążyła już zastąpić górska tęsknota, a większe wyjazdy wymagają większych planów, pomysł powraca dziś jak bumerang. Dobija się do świadomości wyraźniejszym biciem niż Gerlach, który przemknął gdzieś ulotnie. Triglav zdecydowanie kręci mnie bardziej, nie tylko ze względu na możliwość skorzystania 'w nagrodę' z uroków ciepłego morza czyniąc wyjazd 2 w 1 ale też ze względu na nieprzekonujące mnie relacje turystów wybierających się na Gerlach ze słowackimi przewodnikami, bez których kręcić się na nim nie można. Zgłębiając tematy związane z wymaganiami Triglavu, natknęlam sie na wiele pozytywnych opinii dotyczących zaplecza schronisk w obrębie góry, ich cen i wyposażenia, miejsc wyboru map i porad dotyczących sprzętu. Z relacji bardziej i mniej zaprawionych w bojach górskich turystów wynika, że Ci bardzo zaprawieni potrafią pokonać tę górę w jeden dzień a Ci mniej spokojnie mogą się tego podjąć rozkładając trasę od parkingu u podnóża na szczyt i spowrotem na dwa lub trzy dni- w zależności od pogody i tego czy chcemy świętować swój sukces w urokach międzynarodowego klimatu alpejskich schronisk. Po obejrzeniu filmów na YouTubie, stwierdzam, że ekspozycje ani samo ukształtowanie tych gór nie przerażają mnie i nie budzą we mnie niepokoju większego niż Orla Perć czy Rysy więc...czas uwolnić marzenia i oświadczyć, że wybieram się tam! Oto mój kierunek na przyszłe wakacje. Wiem co zrobić żeby przygotować się kondycyjnie, wiem co przygotować i ile środków uzbierać. W najgorszym wypadku, odpuszczę sobie Tatry, choć ciężko mi wyobrazić sobie kolejne wakacje bez makaronu gotowanego u brzegów Pięciu Stawów- jak dotąd moim najbardziej NAJ miejscu na Ziemii. Ale gdyby udało nam się dzięki BlaBlaCar-om lub innym tego typu portalom zebrać chętnych do podróży za wspólne tankowanie auta- wyprawa ta nie musi być wiele droższa niż nasze Tatry w środku sezonu.

Marzenie zostało rozplanowane.Plan wypowiedziany na głos. Pozostaje mi tylko prosić o dopominanie się o relację z drogi do celu i przypominanie o nim. Z racji tego, że mam w sobie chorobę zadaniowców krzyczącą "dalej i wyżej" aż boję się myśleć gdzie będę chciała wybrać się później. Tymczasem pozostawiam Was z kilkoma fotkami z tegorocznych Rys i życzę wielu marzeń i planów wypełniających kolorami jesienne wieczory! :) 

Jęzor śniegowy w drodze na Rysy

Droga na Rysy

RYSY! Szczyt.

Widok z Rys na Słowacką stronę

Rysy! Szczyt.

Zejście z Rys. od lewej: Czarny Staw i Morskie Oko w tle

Zejście z Rys.

Zejście z Rys przy Czarnym Stawie- na chwilę przed burzą!

Po-burzowe zejście do Zakopanego

1 komentarz:

A Ty? Co o tym myślisz?