Przemówienia pod Sukiennicami |
Ostatni weekend w Krakowie minął pod znakiem Public Speaking. Szkolenie, które prowadził Filip Werstler i Marcin Pawelec miało w ten weekend swoją siódmą edycję. I tej szczęśliwej siódemce miałam przyjemność się przyglądać. Po raz pierwszy oglądałam szkolenie (całe!) z boku- ani od strony uczestnika, ani od strony osoby prowadzącej. Muszę przyznać, że była to ciekawa i bardzo pouczająca zmiana perspektywy. Patrząc bez bezpośredniego zaangażowania w proces grupowy, można przyglądać się dokładniej zarówno funkcjonowaniu eventu jako całości ale też procesom zachodzącym w poszczególnych uczestnikach. W ten weekend było ich nie mało i myślę, że StuGO zrobiło na prawdę fajną robotę. Czym jest więc Public Speaking? Przemawianiem. Jak z nazwy wynika- przemawianiem przed publicznością. Ale nie tylko. Odezwać się czasem trzeba wszędzie a od tego w jaki sposób się odezwiemy mogą zależeć nasze dalsze losy.
ZUMBA! na Public Speaking |
To co urzekło mnie najbardziej to przełamywanie barier, które uczestnicy przynieśli ze sobą na salę. Nieśmiałość, niepewność, wstyd wynikający z obecności grupy i pewnie kilku innych zagwozdek, które uczestnicy mieli schowane głęboko w swoich głowach przychodząc. Podczas dwóch dni otrzymali wiedzę związaną z tym w jaki sposób przygotować przemówienia, jak zachowywać się w ich trakcie, czego pilnować i czego się wystrzegać. Dostali masę ćwiczeń w sali, przed kamerą, przemawiając na Rynku w Krakowie i tańcząc ZUMBĘ dla rozluźnienia (my favourite activity!- no doubt!).
Po dwóch dniach, kiedy przyszło porównać nagrania z pierwszego dnia, kiedy mieli się przedstawić reszcie grupy z ostatnim wystąpieniem- krótką mową inspiracyjną, różnice okazały się ogromne, a u niektórych kolosalne! Nieświadome gesty, opanowanie stresu, bezsłowy i głośne zastanawianie, zostały wyciągnięte na poziom świadomy, przypilnowane i w dużej części wyeliminowane. Oczywiście, żeby nabyć "luz" trzeba praktykować i mam nadzieję, że będą mieli ku temu wiele okazji. Niemniej, te dwa dni na pewno były kamieniem milowym ich startu.
Oglądając ten proces, przypomniałam sobie swoją walkę w głowie kiedy pierwszy raz odwiedziłam Kraków. Nie była to co prawda walka z nieśmiałością ale był to też kamień milowy na drodze, która rozpoczęła się trochę wcześniej. Ze szczerym wzruszeniem patrzyłam niekiedy na te mierzące się same ze sobą twarze, życząc im uśmiechu i wytrwałości na drodze, na którą wkroczyli i z którą mogą zrobić teraz co tylko zechcą!
Poza salą szkoleniową, powoli poznaję Kraków. Choć byłam tam już kilka razy po kilka dni, totalnie nie potrafię wyłapać punktów orientacyjnych i odnaleźć się na ulicach. Fakt, kiedy nie trzeba samemu się odnajdywać tylko wszędzie jest się prowadzonym, nie ma takiego przymusu i siłą rzeczy człowiek nie skupia się na drodze. Nie mogę określić głównych ulic miasta jako punktów zaczepienia a wszystkie stare kamienice wyglądają tak samo. Czas zacząć z tym walczyć! Z tego weekendu zostały mi w głowie: Plac Inwalidów, Karmelicka (z odnogą w Batorego) i Szewska - czyli prosta droga z sali szkoleniowej na Rynek. Zakodowałam już, że nie ma tam Starówki (i jest to nazwa niedopuszczalna). Jak przystało na niedzielę, na Rynku byliśmy w Bazylice Mariackiej i u Dominikanów- czysto krajoznawczo. Było zimno ale miło! Poszerzam więc swój orienteering w terenie...i może kiedyś będę potrafiła odnaleźć się w tej krzyżówce jednakowych ulic, w których robi mi się coraz przytulniej.
(Kościół Mariacki i napotkany pod nim Husar)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A Ty? Co o tym myślisz?