wtorek, 20 stycznia 2015

Ratunkowa burakowa

Niewielu wie i pewnie się nie spodziewa, że lubię gotować. Co więcej, uważam, że potrafię to robić i nie zdarzyło mi się wypuścić z kuchni niczego, czego nie dałoby się zjeść. No, może z wyjątkiem spaghetti aglio olio, które w dziedzictwie od nowiutki rupieć robię z zamkniętymi oczami, a w którym pewnego razu zdecydowanie przesadziłam z ilością papryczek piri-piri, co poskutkowało tym, że po połowie, nie byłam w stanie zjeść więcej palącego makaronu. 
Nie gotuję jednak często, a na pewno nie tak często jak bym chciała, głównie ze względu na ciągłe przemieszczanie się. Kiedy jednak usiądę dłużej w miejscu, w którym przechowuję swoje garnki i patelnie...nie wychodzę na obiady na miasto i ze zdecydowaną satysfakcją dbam o główny posiłek dnia.

Pierwszą rzeczą, którą lubię we własnym gotowaniu jest zadbanie o wybór tego co jem. Kilka lat temu zrezygnowałam z czerwonego mięsa toteż żadne gulasze, karkówki, ociekające tłuszczem golonki i inne kiełbasiane przysmaki raczej nie znajdują miejsca w moim samodzielnie przygotowanym posiłku. Zdecydowanie częściej niż przeciętny Polak jem ryż i warzywa z dodatkiem kawałka mięsa niż tradycyjne ziemniaki, pół talerza sytego mięsiwa i skromny dodatek sałatki. Nie jestem radykalną dietetyczką i ciągle nie mogę zapamiętać czym charakteryzują się aminokwasy, węglowodany i inne biologiczne określenia tego co kryje się w produktach spożywczych. Wiem czego nie powinien zawierać jadłospis żeby było w miarę lekko i zdrowo- i w zupełności wystarczy mi to do planowania posiłków. Po kilku dniach we własnej kuchni czuję się zdecydowanie bardziej rześko niż stołując się na mieście. A różnicę tą odczuwam na prawdę szybko, kiedy trafiając na maminy wikt zjem soczysty mięsny sos lub staropolski bigos. Nawet gorąca herbata nie pomaga czasem po takiej odmianie. 

Ważniejszy jest jednak drugi aspekt tego gotowania. Ten terapeutyczny, twórczo uspokajający. Sprawdzonym jest, że najlepsze rzeczy gotuję kiedy jestem wkurzona. Autentycznie, rozpręża mnie to i relaksuje. Odcinam się od problemów machając nożem i wyżywając swoje złości na niczego nieświadomych ziemniakach, marchewkach i porach. Z wielką przyjemnością ścieram buraki na tarce, zostając z zabarwionymi palcami niczym zabójca o zmierzchu. Mieszam wywar, próbując jednocześnie nie przesadzić z solą. Podgrzewam to wszystko powoli, żeby nie przegotować zbyt szybko. A na drugiej patelni w tym samym czasie smaży się już na sucho w worku pierś kurczaka w curry i ziołach prowansalskich, otoczone jajkami sadzonymi. W misce miesza się sałata z jogurtem i dodatkami. Zapachy zaczynają unosić się w powietrzu a w moim wnętrzu wszystko wraca do normy. 
Ratunkowa burakowa uratowała mi dziś życie. Po trzech godzinach użalania się i pławienia w niechęci do wszystkiego co muszę zrobić w tym tygodniu, stała się wyzwaniem wartym pomalowania się, wyjścia do sklepu, zrobienia pieczołowicie dobieranych zakupów i co idzie z tym w parze- ogarnięcia własnej osoby. Zafundowała należyte przebudzenie w ciągu dnia i sprawiła, że odpuściłam sobie umartwianie się nad kilkoma tematami. Dzięki niej właśnie siądę do poprawek redakcyjnych w czytanym już 50 raz artykule. 

Burakowa dochodzi do siebie jeszcze na małym ogniu. Myślę czy tylko ja wyżywam się sadystycznie na burakach, przelewając na nie swoje frustracje? Może to jednak wspólna cecha kobiet, że muszą sobie czasem pomachać nożem? Może z uwagi na to, że celowanie w inne obiekty niż te jadalne, może skutkować długimi latami spędzonymi w więzieniu, wykorzystujemy nadarzające się okazję do połączenia przyjemnego z pożytecznym? Patrzę tak sobie i myślę....Tylko kto po tym wszystkim pozmywa.....?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A Ty? Co o tym myślisz?