sobota, 13 grudnia 2014

Nie nauczysz się bycia liderem z książek

Mam takie okresy, w których nie mam nic do powiedzenia. A raczej mam do powiedzenia tak wiele, że jedna myśl przewyższa drugą i w rezultacie każda wydaje się nieważna. 
Mijający już tydzień był dla mnie dość męczący emocjonalnie. Można go porównać z szybkim kursem dorastania w biznesie i wyrastania z naiwności. W tym tygodniu było wszystko: od relacji poruszonych w poprzedniej notce, przez wielostronicowe umowy po naciągaczy i sprawy sporne. Nie wchodząc w szczegóły, każdego dnia tego tygodnia musiałam przeskoczyć samą siebie. Nowy tydzień zacznę urodzinami- może zbiegi wydarzeń i nasilenie spraw trudnych w tym tygodniu, miało sprawić, że dorosnę do swojego wieku (wątpliwe nadzieje!).
Trochę czułam się w tym szybkim dojrzewaniu zagubiona, trochę zachwiał ten tydzień moje poczucie pewności. Zmęczona po wtorkowej podróży do Krakowa, wzięłam do ręki książkę, którą kupiłam kiedyś ale nie przebrnęłam przez jej całość bo wydawała mi się te 3 lata temu "za ciężka". Otwarta na chybił trafił, "Biblia lidera" przyszła z pomocą słowami: 

"Większość książek i guru zarządzania pragnie dać ci odpowiedź. Byłoby idealne, gdyby była prosta. Powinna się składać z trzech elementów i dać się ująć kilkoma słowami lub akronimem. Czytasz książkę, zapamiętujesz odpowiedź i nagle stajesz się liderem. W rzeczywistości to się oczywiście nie może udać. 
Życie okazuje się coraz bardziej skomplikowane, stresujące, pojawia się coraz więcej ograniczeń czasowych. W tym świecie poszukujemy szybkich i łatwych odpowiedzi. Obietnica odpowiedzi staje się bardzo kusząca. Wystarczy jednak, że zawiedziemy się kilkakrotnie, a zaczniemy cynicznie podchodzić do wszystkich takich wskazówek. Nadal po omacku szukamy tajemnicy przywództwa. 
Zapamiętaj! Odpowiedź w tej książce brzmi: przywództwo nie jest celem- to podróż."

Zrobiło mi się trochę cieplej na duszy. Ucieszyłam się, że najwyraźniej nie zostałam cichym hejterem, a raczej przeszłam na kolejny poziom, na którym jako jedna z wielu zauważam, że nie ma złotych recept. Że nikt nie może nauczyć Cię bycia liderem jeśli nie wyciągasz własnych wniosków będąc non-stop w tym procesie. Że nie jest tym samym być liderem w wolontariacie, co bycie liderem w pracy. Że różne są proporcje ideału i pragmatycznego kalkulowania i że suma rozczarowań i stresów nie maleje w czasie a rośnie wraz ze zwiększaniem się skali podejmowanych wyzwań. 

Jestem po cichu zła na tych wszystkich, którzy wmawiają młodym ludziom jakimi cudnymi liderami będą kiedy uwierzą w to co chcą robić i ogarną samych siebie. Oczywiście! Na takim poziomie mogą być świetnymi liderami organizacji studenckiej lub celowej grupy rówieśników. Nie spotkałam się jeszcze z tym żeby ktoś wszem i wobec powiedział tym samym ludziom, że bycie liderem w grupie kolegów a bycie liderem, który jest jednocześnie szefem dbającym o wypłatę swoją i osób z nim pracujących to dwa różne tematy. Obecnie dziwię się mojemu zdziwieniu. No bo kto chciałby słuchać o tym, że jego życie nie będzie usłane różami? Kto by chciał za to zapłacić? Kto chciałby poświęcić temu swój czas? Kiedy ostatnio mówię w grupach studentów, że powieszenie kartki z celem na lodówce niczego w ich życiu nie zmieni i choćby powtarzali to codziennie rano, nie ruszając się z kanapy, cel sam do nich nie przyjdzie, mam wrażenie, że z każdym słowem otacza mnie tłum coraz bardziej zdziwionych i rozczarowanych oczu, które gdyby tylko mogły wyrzuciłyby mnie za drzwi pozostając w swojej mydlanej bańce, ulepionej nad ich głowami przez sprzedawców marzeń. 

A może to jest ok? W końcu sama taką bańkę dałam sobie nad głową ulepić. Mam wrażenie, że więcej przyniosła mi kłopotów i zmarnowanego czasu niż pożytku ale...każdy musi nauczyć się na swoich błędach. A może ja jestem jakimś szczególnym przypadkiem imbecyla, który ciągle nie rozumie? 
Tak czy siak, cieszę się, że wciąż sprawdzam, szukam, weryfikuję i tworzę sobie swoją nową bańkę po swojemu. Być może bardziej realną ale i bardziej efektywną. Autorytety dobieram sobie bardzo ostrożnie. Wiem jak rozpoznać tego co tylko mówi i nic nie robi od tego, który mówi mniej i ma świetne efekty. Oboje znają te same prawdy, z tą różnicą, że jeden twierdzi, że rozumie o czym mówi czytając to dotychczas w książkach, a drugi robi swoje bo poznał empirycznie i rozumie te treści na prawdę. 

O czym jest więc ta notka? O tym, że zamiast słuchać i robić skrupulatne notatki, do których nigdy nie zajrzycie warto wstać, przeżywać, popełniać błędy, szukać rozwiązań w historiach różnego pochodzenia, wyciągać wnioski i uczyć się po swojemu. Nie można nauczyć się być liderem z książek i dziękuję wszelkim zbiegom okoliczności za ten trudny tydzień, który dał mi tak bardzo po tyłku, że aż chce mi się mu pokazać, że dam radę i za pół roku będę się śmiać z sytuacji, które dziś uważam za problematyczne. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A Ty? Co o tym myślisz?