A ja? Na zestaw zdań "bezpieczna praca w budżetówce" lub "dział księgowy dużej firmy" zbiera mnie na wymioty. Zestawienie wymarzonej pracy w pojęciu naszych rodziców, na wygodnym fotelu do końca swych dni, przyprawia mnie o panikę i wielką czerwoną lampkę z napisem 'ESCAPE' nad głową. Nie wyobrażam sobie robienia w kółko tego samego przez 30 lat, a samo wyobrażenie takiej perspektywy jest dla mnie jednoznaczne z wyrokiem śmierci wydanym na siebie samą już za młodu. Ciężko powiedzieć, że nie robię nic, podczas gdy od matury nie brałam od rodziców pieniędzy (z wyjątkiem wciśniętych przed wyjazdem na wakacje pieniążków 'na colę' lub urodzinowych kopert). Ale własne biznesy są ryzykowne. I po co całe życie zastanawiać się co miesiąc czy będą zlecenia czy nie? Po co? Po co? Po co? To ulubione pytanie pokolenia, które pewnie nieświadomie prezentuje zasadę "jest chujowo ale stabilnie więc...po co to zmieniać?".
Wiem, że taki schemat wynika z niepowodzeń, które być może przytrafiły się naszym rodzicom w ich dwukrotnie dłuższym niż nasze życiu. Wiem, że posiadanie pracy- pewniaka jest bezpiecznym kuponem na bezproblemowe przejście przez świat. Wiem, że lepiej się nie wychylać i marudzić niż się wychylić i dostawać ciągle po głowie w imię naszej polskiej mentalności. Wiem, że może jest to scenariusz stabilny ale...jednocześnie nieziemsko nudny. Wśród większości rodziców znajomych, których poznałam w swoim życiu, ciężko jest mi przypomnieć sobie wielu takich, którzy wyglądaliby na ludzi szczęśliwych i zadowolonych ze swojego żywotu. Życie większości sprowadza się do posiadania pracy, w której robią codziennie to samo od 30 lat i domu, z okna którego analizują życie sąsiadów na swoim osiedlu. Gnuśnieją i jęczą, że "po co iść na rower skoro już jest 12:00....środek dnia. Zaraz obiad i wieczór". Nie mam na celu obrażenia kogokolwiek, a już tym bardziej sprowadzenia całego pokolenia naszych rodziców do jednego worka. Chciałabym jedynie wskazać na pewną prawidłowość, która odbija się później myśleniem "Ja tak mam. Więc najlepiej żeby moje dziecko też tak miało. Bo po co ma mieć inaczej?". Tymczasem, pokolenie naszych rodziców, w dużej większości zamiast obrazu szczęścia i zadowolenia maluje sobą pejzaż znudzenia wszechświatem i własną egzystencją.
I tu pojawia się pokoleniowy konflikt, bo my jesteśmy już nieco inni. My nie boimy się zmian aż tak bardzo, a po 40-tce chcielibyśmy zwiedzać świat zamiast oglądać go w telewizorze. Nie znamy zamkniętych granic i wierzymy w to, że wszystko jest w życiu możliwe. Osobiście, w pełni zdaję sobie sprawę z tego, że jedynym co jest pewne w moim życiu to ciągłe zmiany i to, że powiedzenie "chujowo ale stabilnie" nie ma racji bytu. Bardziej cenię sobie własną niezależność niż bezpieczną emeryturę z ZUSu, której pewnie i tak nie dostanę. Odkryłam już dawno, że mój charakter nie nadaje się do beztroskiej uległości, a najlepsza jestem właśnie w spinaniu wszystkiego w jedną całość. Nie wykluczam pracy "u kogoś" ale wykluczam pracę "nudną i powtarzalną". Jeśli miałabym pracować w budżetówce to raczej w związku z promocją i zamieszaniem niż w wypełnianiu urzędowych papierów.
Dzisiaj nie wiem zupełnie co robić. Czy iść dalej na studia, czy skupić się już wyłączenie na rozwijaniu własnych pomysłów. Czy CO? Nienerwowo czekam na objawienie i zbiegi okoliczności, które poniosą mnie swoim prądem.
Ale o ile byłoby łatwiej realizować marzenia, bez konieczności ciągłego dokonywania wyboru czy zrobić to co by się zrobić chciało czy zadowolić bliskich i zrobić "po ichniemu"...
Ale o ile byłoby łatwiej realizować marzenia, bez konieczności ciągłego dokonywania wyboru czy zrobić to co by się zrobić chciało czy zadowolić bliskich i zrobić "po ichniemu"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A Ty? Co o tym myślisz?