poniedziałek, 27 lipca 2015

W świecie Facebooka wszyscy jedzą sushi

No bo przecież nie mielone! Mielone są mało sexy, totalnie pase, nieeleganckie i oblane tłuszczem. A na Facebooku trzeba być fit. Jeśli już obiad w domu- to wyłącznie sałatka. Z krewetkami. W ostateczności, przejdą też kapary. Żadna mizeria i żadne kartofle! Bo jeszcze ktoś pomyśli, że nie mamy 60 złotych dziennie na sushi lunch, a nasz misternie budowany wizerunek młodego biznesmena pójdzie hen...czyli w pizdu!


W świecie Facebooka jesteśmy też na ciągłych wakacjach. Odkąd mamy facebooka zbankrutował Ciechocinek bo mimo obstawy każdej hotelowej bramy przez uzbrojoną po zęby ochronę z kałachami w rękach, jeździmy wyłącznie do Egiptu, zrobić zdjęcie pod palmą. Wiadomo, że nas stać a nawet jak nie stać to zazdrość Baśki, z którą nie rozmawialiśmy od podstawówki, wynagrodzi nam miesiąc na suchym chlebie i wodzie. Za oknami świeci nam wyłącznie słońce. A kiedy już deszcz, to bezwarunkowo u wszystkich z gradobiciem. Po nim pojawiają się piękne tęcze w kolejnych miejscowościach, o czym rzetelnie poinformują kolejni znajomi. Na co dzień nie pracujemy tylko pijemy trzywarstwową kawę. A jeśli pracujemy to na pewno robimy coś ważnego. Na facebooku nie jesteśmy sprzedawcami tylko doradcami klienta. Trener nie sprzedaje swojej charyzmy gadając do ludzi tylko niesie nadzieję, wylewa wiadra motywacji i sprawia, że życie staje się sensowne a cele realizują się niemalże same. Krawiec jest dziś fashiondizajnerem a poczciwa kucharka ze szkolnej stołówki MasterChefem. 
Na Facebooku jeździmy jedynie BMW, nie przyznając się do znajomości niezawodnej marki Golfa III. I koniecznie na alusach! Bo wiadomo, że samochód bez alufelg nie może stać w pierwszej linii na parkingu, a już na pewno nie może jeździć. Nie jeździmy też autobusami i tramwajami. Ewentualnie metrem, pod warunkiem, że to nowa M2.Jeśli pociąg to tylko Pendolino. A jeśli nic z powyższych to teleportacja.
Powszechnie wiadomo również, że bez Facebooka dziewczyny poderwać się nie da. Zaczynając od analizy wspólnych znajomych, przez wysnucie pięciu historii wynikających ze zdjęć, zaczepkę, intrygę i zalew lajków. No bo po co inwestować mililitry perfum, odwiedziny w kwiaciarni i wysiłek intelektualny w  żywej rozmowie, kiedy nie sprawdziło się czy potencjalna kandydatka aprobuje nasze wirtualne umizgi? W świecie Facebooka wszystkie związki są szczęśliwe i udane, a jeśli nie są udane to znajomi pokrzepią nasze złamane serca, stosem lajków pod informacją o zakończeniu związku i znów będzie dobrze. W albumach wszyscy mamy długie nogi i brak cellulitu. Jesteśmy zawsze wyspani i z cieni pod oczami wyretuszowani. Aż żal, że seksu przez messenger uprawiać się nie da i czasem trzeba z tej wirtualnej przestrzeni wyjść....

A może by tak wyjść trochę częściej? Nie chce być hipokrytką bo sama raczę swych fanów fotkami ponad przeciętną kiedy mnie tylko napadnie. Zauważam jednak, że napada coraz rzadziej. Już nie w czasie ciągłym a w przypływach i odpływach, uprzejmie donoszę co u mnie słychać. Któryś już raz scrollując walla, potknęłam się o to, że najbardziej na fejsie interesuje mnie życie własne i wpisy na niektórych obserwowanych blogach. Nie mam nic do sushi, BMW i ciepłych wakacji, na które sama jeżdżę często i ochoczo. Śmieszy mnie jednak eksponowanie zajebistości bez grama gorszych momentów i dorabianie wyniosłych filozofii do każdego pierdnięcia. Długie rozmowy na komunikatorach doprowadzają mnie do szału i po wielokroć wolę oddzwonić niż klikać w smartfona. Notki na bloga piszę kiedy mam na to ochotę, a nie dlatego, że już tydzień nic się nie pojawiło. I cieszy mnie gdy łapię się na tym, że życie jest nudne i że co Was obchodzi tydzień, podczas którego chodziłam codziennie do pracy, robiłam zakupy, gotowałam kolacje, wieczorem obijałam się na kanapie i nawet nie ruszyłam palcem w kierunku naprawy świata i polepszenia losów ludzkości. A był to najszczęśliwszy tydzień od dawna. Bez sushi i bez fajerwerków. Nudny, codzienny i do bólu w swej zwyczajności prawdziwy.
Może wyrastam a może mądrzeję. Ale jestem pewna jak nigdy, że warto się czasem wylogować ze swej zajebistości, dać się rozładować baterii w iPhonie, nie odebrać trzech telefonów i spojrzeć w niebo bez ściągającej nas na ziemię wibrującej kieszeni. 

Enjoy! 
Ka.

5 komentarzy:

  1. Cieszy mnie to co czytam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. mnie cieszy bardzo swieza frazeologia- wylogowac sie z zajebistosci- tak bardzo tak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hah! Może zajmę się słowotwórstwem na poważniej...? ;)

      Usuń
  3. Jak pojawiły się młode ziemniaki, to rozkoszowałam się ich smakiem z kefirem i koperkiem <3 a kapustę gotuję drugi tydzień bo młoda najsmaczniejsza.
    Bez FB chodziłam na więcej randek, niż przez ostatnie 5 lat, a Jacka poznałam w autobusie. Chyba zawsze miałam wrażenie, że coś ze mną jest nie tak :D

    OdpowiedzUsuń

A Ty? Co o tym myślisz?