piątek, 10 lipca 2015

5 KORPO-niemożliwych, których uczę się każdego dnia

W korpo znalazłam się bo chciałam. Nie musiałam i właściwie dalej nie muszę więc rzeczy, których się uczę są pewnie z goła inne niż przeciętnego korpoludka, z kredytem na głowie i brakiem innych alternatyw za plecami. Patrząc z punktu widzenia posiadania tego komfortu, wyciągam więc z korpo rzeczy, które wcześniej wydawały mi się niemożliwe: 

Po pierwsze: LUZU 
Absurdy i paradoksy zdarzają się na każdym kroku. Uczę się żyć z nimi, przechodzić obok nich ramię w ramię i za rękę, nie bulwersując się tematami, na które nie mam wpływu ani grama decyzyjności. Po prostu przyjmuję do wiadomości, w skrajnym niezrozumieniu biorę trzy głębokie wdechy i dzień toczy się dalej...


Po drugie: CHŁODNIEJSZEJ OCENY 
We własnym stylu zarządzania jestem zwolenniczką elastycznego łączenia relacyjnego zrozumienia z egzekwowaniem wymagań. Często jednak nie jest to proporcja 50% na 50%, która mi się marzy a wygrana relacji, która kończyła się złością na siebie, że jestem zbyt miękka w chwilach kryzysowych. Od początku z przygody w korpo chciałam wynieść chłodniejsze spojrzenie na targety, analizy i przede wszystkim efekty. Więc wynoszę. Widzę w jaki sposób można zwalniać ludzi, w jaki sposób wyznacza się cele i poddaje je ocenie. Przepuszczam przez sito własnej głowy i wyciągam wnioski co przyjmuje jako swoje na przyszłość, a o czym chcę jak najszybciej zapomnieć. 

Po trzecie: ZASYPIANIA W KAŻDYM ŁÓZKU
Przynajmniej 4 dni w tygodniu spędzam w podróżach, toteż często śpię w różnych lokalizacjach, z hotelami na czele. Przez te kilka miesięcy nauczyłam się perfekcyjnie zasypiać w każdym pomieszczeniu, łóżku i na każdym pociągowym czy autokarowym fotelu. Choć włącza mi się czasem poczucie bezdomności, mam nadzieję, że ta umiejętność agregowania energii w różnych warunkach zostanie mi na dłużej. 

Po czwarte: POZYTYWNEGO MYŚLENIA
Praca trenera w korpo wiąże się nie tylko z przekazywaniem wiedzy ale też byciem kubłem na cudze odpady fochów postawionym na pierwszej linii frontu, które należy zamienić w czyjąś motywację. Codziennie słyszę mniejsze czy większe marudzenie na te same "problemy", codziennie odpieram je starając się zamienić w coś pozytywnego lub w najgorszym wypadku w myśl "nie jest tak najgorzej". Gdybym nie nauczyła się szybko przeprogramowywać na pozytywne myślenie i dawała się wciągać w pesymistyczną spiralę, musiałabym odwiedzać co piątek psychoterapeutę. Z wyświetlania jaśniejszej strony medalu, zrobiłam więc zasadę i coraz częściej łapię się na niej też w moim życiu prywatnym. 

Po piąte: POZNAWANIA I SŁUCHANIA LUDZI
Każdego dnia pracy poznaję kogoś nowego. Nowe miasto, nowy zespół, nową grupę na sali, nowych doradców, który przeżywają swoje pierwsze dni w pracy. Codziennie przechodzę przez fazy pierwszego wrażenia, zapoznanie, podobne pytania i rozmowy. Otwartość stała się koniecznością. Moja praca to słuchanie ludzi i szybkie wychwytywanie drugiego dna tematu, zanim jeszcze zacznę mówić. Szybko zauważyłam,  że przenosząc tę umiejętność na wieczorne piwo, potrafię usiąść w barze z nowo poznaną osobą i rozmawiać z nią przez dwie godziny, nie wiedząc kiedy minął ten czas. Nie określiłabym się nigdy mianem 'easygoing' więc o takie skrócenie dystansu, nie podejrzewałabym siebie jeszcze pół roku. 

Nie wiem czy to moja wrodzona przekora czy konieczność odczuwania większego sensu w tym co robię powoduje, że powyższa lista ma kształt taki a nie inny. Korpo innym korpom nie równe i przy odpowiednim podejściu, i ten diabeł nie jest taki straszny jak go malują. 

1 komentarz:

  1. wszędzie jakiś absurd... najlepiej to zbierać cięgi nie za swoje błędy, to w korpo uwielbiam najbardziej - one company - one team, jak to mówią.... ale z drugiej strony... sukces ma wielu ojców, porażka - żadnego, wiadomo.

    OdpowiedzUsuń

A Ty? Co o tym myślisz?