wtorek, 14 października 2014

K jak....Kraków

Od kilku tygodni zastanawiam się czy napisać tą notkę. Nie jest ona prosta i może być bardzo subiektywnie interpretowana, zwłaszcza, że mam świadomość bycia od kilku tygodni na szczególnie (w tym temacie) cenzurowanym. Mimo to, a może właśnie dlatego moje myśli coraz głośniej postulują o wydostanie się z głowy. Ta notka nie będzie o: polu, oglądnięciu i wszechobecnym 'że' w chodźże, weźże i innych językowych połamańcach, o których piszą wszyscy i wszędzie, punktując lokalne dziwactwa. Będzie o Krakowie z perspektywy mojej (nie)miłości, przeżyć i obserwacji, z lekkim zabarwieniem stereotypowym tam, gdzie ma ono związek z moim przyswojeniem kultury lokalnej. 

Kraków nie jest moim miejscem na ziemi. Nie zachwyca mnie zabytkami zalanymi tłumami turystów ciasno stłoczonych na Rynku, który bez wątpienia jest jego najpiękniejszą częścią. Nie mam w nim swoich miejsc, do których lubię wracać ani ścieżek, które choć trochę mogłyby to miejsce udomawiać. Nie rozumiem krakowskiej mentalności, która każe spieszyć się powoli. Jestem z północy i wolę działać szybko aby mieć czas na późniejszy chill zamiast rozplanowywać działanie na czynniki pierwsze przed powolnym przystąpieniem do jego realizacji. Jako osoba spod żywiołu ognia, nie ogarniam tego wszechobecnego slowmotion. Jest mi tu więc nieco zbyt szaro i zbyt prostolinijnie. Północ podobno mniej konserwatywną połową Polski jest, a mi to mniej pasuje zdecydowanie bardziej. 
"Nie bądź jak centuś krakowski"- stereotyp znany jak Polska długa i szeroka. I ten, że Krakusi są przesadnie dumni, że zadzierają nos ze swej królewskości ponad inne miasta Polski. Dorzućmy do tego 'miasto artystów'- ludzi wyjątkowo twórczych i kreatywnych, a obraz typowego Krakusa jawi nam się przed oczami w pełnej krasie. 
Jak nie każdy Polak kradnie, tak samo nie wszyscy Krakusi prezentują stuprocentowe uosobienie stereotypów. Obserwując jednak krakowską społeczność z bliska przez dłuższy czas, jako ktoś 'z zewnątrz', przyznaję, że w każdym z tych stereotypów zasiane jest duże ziarenko prawdy. 
Nie dałam szansy temu miastu się z sobą zaprzyjaźnić. Muszę uderzyć się w pierś, że nie włożyłam w tę znajomość zbyt wiele wysiłku, nawet w fazie wstępnego flirtu. Miałam przebłyski, jednak sploty różnych zdarzeń i faktów, na które z początku przymykałam oczy sprawiły, że Kraków szybko zaczął kojarzyć mi się z kłopotami. Nasz umysł lubi zakotwiczać pierwsze wrażenia w przestrzeni i wiązać je z danymi miejscami. Moje problemy zakotwiczyły się więc w krakowskich tramwajach. Przeczucia i niełączące się w logiczny ciąg zbiegi wydarzeń, potwierdzały się z tygodnia na tydzień, a Kraków coraz bardziej jawił się jako nie moja bajka. Bajka, w którą zostałam wtłoczona na cudzych zasadach. Bajka, w którą włożyłam sporo energii, czasu, pieniędzy w zamian otrzymując garść rozczarowań, nie zawsze czysto kryształowych intencji i dużą porcję złych emocji, które wciąż trawię i przerabiam. 
Z drugiej strony, poznałam w Krakowie wiele świetnych osób. Pro-aktywnych, goniących za swoimi marzeniami, młodych i energicznych. Kraków jest przecież też miastem startupów. Doceniam to miejsce za nich i chętnie będę tu wracać na spotkania z nimi, tak samo jak chętnie wracam do Gdyni i Sopotu. Niewątpliwym plusem jest też te kilka stopni ciepła więcej latem i bliskość Tatr, której użyłam w te wakacje po całości. 
Mimo krakowskiego wiadra zimnej wody, które dałam sobie wylać na głowę, stając jedną nogą między Smokiem Wawelskim a Szewczykiem Dratewką, kiedy już się z tego zimnego szoku otrząsnę i swój mentalny spokój postawię do pionu, chcę wracać tu z radością i wdzięcznością za nauki stąd wyniesione. Pierwszą niech będzie królewskie: nie wszystko złoto co się świeci. Wywożę stąd moje 'Creating my story', symbolicznie wymalowane na Rynku w Krakowie, aby przypominało mi o tym, że nikt inny jak ja sama jestem odpowiedzialna za to co się dzieje w moim życiu, a co za tym idzie mam wierzyć swojej intuicji już zawsze i wszędzie, bez wtłaczania się w czyjś plan- nie do końca na mnie skrojony. 

Ostatecznie, po kilku miesiącach skrajnych
 emocji, zawsze pozostają mi w pamięci tylko te lepsze chwile. Zważywszy na możliwość posiadania w przyszłości pół-krakowskich dzieci, będę musiała oswajać dalej drażniące mnie krakowskie przywary. Tylko na tych lepszych stronach chcę się już skupić i hodować je w pamięci, wymazując z tabliczki na granicy miasta znak równości w napisie Kraków=Kłopoty. 

1 komentarz:

  1. Chyba tak już właśnie jest, że ten piękny i magiczny Kraków, gdy się w końcu w nim zamieszka powszednieje i nagle okazuje się jednym z wielu miast w Polsce, w dodatku ze względu na różnorodność ludzi zamieszkujących, niezbyt przyjaznym. Ja osobiście nie polecam centrum miasta jako przyjaznego miejsca do zamieszkania. Kraków na samym początku przywitał mnie kilkoma, mocnymi kopniakami, co też postawiło mnie do pionu i zrozumiałam, że blisko nieoznacza bezpiecznie.

    Jeżeli chodzi o pro-aktywnych ludzi, związanych ze startup'ami, aczkolwiek najczęściej nie są to Krakusi, to właśnie oni mnie tutaj trzymają! Do zobaczenia :)

    OdpowiedzUsuń

A Ty? Co o tym myślisz?