środa, 28 października 2015

Jeśli Bóg istnieje....A jeśli to karma...

Jeśli Bóg istnieje, to jest raczej mało miłosierny. 
Jeśli to jednak karma.....She's a (really really) bitch. 



Nie mam dobrych wiadomości. 
Fasola, choć zechciała się pokazać na zdjęciu, nie miała tyle siły żeby zaczęło bić jej serce. 
A człowiek bez serca to podobno jeszcze nie człowiek (choć mówi się, że niektórych dotyczy to przez całe życie a mimo to świetnie sobie na tym świecie radzą).

Dziękuję za wszystkie trzymane kciuki, miłe słowa i modlitwy, które wiem, że niektórzy (i ja też) uskutecznili. Do kogokolwiek trafiły, mam nadzieję, że jeszcze się przydadzą bo najgorsze chyba dopiero przed nami. Niech więc zmagazynują się i poczekają na zmaterializowanie przy kolejnej Fasoli. 

Tymczasem...znów piszę bo nie mam siły każdemu z osobna odpowiadać na pytanie 'i jak?'. Tak jest po prostu łatwiej. Z drugiej strony, kiedy 10 dni temu, powiedziałam o tym, zaczęło docierać do mnie coraz więcej głosów od znajomych kobiet, które przeżyły takie sytuacje ale nie mówiły nigdy o tym głośno. A szczerze wierzę, że mówić o tym trzeba. W gabinecie lekarza, po badaniu, spędziłam wczoraj grubo ponad 20 minut. Płacząc, zadając ze szczegółami pytania 'i co dalej?', 'co w przyszłości z następnymi fasolami', 'dlaczego tak się stało', 'czy można było zrobić cokolwiek żeby było inaczej'? Mam to szczęście, że mój lekarz jest oazą cierpliwości i nawet przez pół sekundy nie dał mi odczuć, że ma w poczekalni kolejkę, a moje pytania są banalne i powtarzalne. Jestem pewna, że tylko dzięki temu, fantastycznie spokojnemu fasolowemu tatuśkowi  i mojej feministycznej wierze we własne siły oporu przed terrorem publicznych bulwersacji, nie dokładam sobie do wielkiego smutku i strachu dodatkowego poczucia winy i myśli, że 'to moja wina', 'pewnie jestem jakaś gorsza', 'co ze mną nie tak?'. A wiem, że duże grono kobiet, jest obciążona również tym uczuciem. Bo o tym się nie mówi. Bo nie wypada. Bo co pomyśli teściowa/sąsiadka/koleżanka/znajomi znajomych itd. Bo to trudna sprawa i nikt nie wie co powiedzieć. Bo.....dopiszcie tu sobie te inne bzdury, które nasuwają się na myśl. Mam więc nadzieję, że poza moim samolubnym 'łatwiejszym' przekazem i wylaniem z głowy lawiny myśli, ta notka pomoże chociaż jednej kobiecie, która przeżyła ten trudny temat w milczeniu. Czasem dobrze wiedzieć, że nie jest się jedynym 'dziwakiem' na tym świecie.

Lekarz, odpowiadając na moje liczne pytania i szczegółową analizę tego co działo się z moim organizmem w ostatnim półroczu, stanowczo i po wielokroć, wytłumaczył mi, że takie rzeczy się zdarzają i nie mam na nie wpływu. To losowa biologia. Losowa biologia, która dotyczy 25-30% wszystkich zarodków. Biologia, która dzieje się już w momencie spotkania plemnika i komórki jajowej, które łączą się, wnosząc do tego interesu dwie bazy chromosomów. I wystarczy, że liczba chromosomów, nie zgodzi się o jeden, a dalsze podziały komórkowe nie będą przebiegać tak jak trzeba. Często, poronienie następuje wtedy na tyle wcześnie, że jeszcze nawet nie wiadomo, że była to ciąża. Jeśli jednak wiadomo, uważamy na siebie i nie ma żadnych przyczyn zewnętrznych, które pomogłyby naturalnemu poronieniu, ciąża sobie rośnie bo jej u nas dobrze, ale zarodek nie rozwija się tak jak powinien. I nie można zrobić nic. Statystyki są różne, ale uśredniając je, można przyjąć, że co 3,5 materiału na dziecko, kończy swój rozwój w ten sposób. Nie ma więc siły, aby w naszym otoczeniu nie było kogoś, kto przeżył taką historię. Wiedzieliście o tym wcześniej? Ja też nie...

I dlatego miejsce mojego poczucia winy, zastępuje coraz większa złość. Na wszystkich Terlikowskich i innych skrajnie prawicowych mędrców, którzy tak ochoczo wypowiadają się na temat in vitro i innych medycznych odkryć cywilizacji, które mogą pomóc parom w staraniach się o dziecko. Odnośnie absolutnego zakazu aborcji...tego zabiegu (choć się go wtedy tak nie nazywa), który robi się kiedy poronienie nie następuje samoistnie, po to aby zapobiec możliwym zakażeniom organizmu matki, które jeszcze bardziej mogą skomplikować późniejsze zajścia w ciążę. Całkowity jego zakaz może mieć więc daleko idące konsekwencje. Głęboko wierzę, że wszyscy Ci mądrzy Panowie mają macicę i wiedzą, co czuje kobieta, która traci noszone w sobie dziecko. Albo co czuje kiedy bardzo chce je mieć ale się nie udaje. A podczas kiedy oni krzyczą, wyznaczając kobietom, co powinny a czego nie i jak się mają czuć, każdego dnia, w wielu domach odbywają się dramaty płaczących w poduszki niedoszłych rodziców. Którzy płaczą zbyt cicho żeby zagłuszyć te wrzaski, chcące zakazać dokonania wyboru zgodnego z własnymi przekonaniami i sumieniem. Płaczą cicho, nie mówiąc nikomu...Bo do trzeciego miesiąca to w ogóle lepiej było nic nie mówić bo W RAZIE CZEGO co pomyślą inni?!...A przecież dużo ciężej oswoić się z tym o czym się milczy. 

Dlatego nie chcę milczeć. Nie chcę się też zbyt długo nad sobą użalać. Dalej wierzę w cuda. Wierzę, że wszystko dzieje się po coś, że to zdarzenie nas nie rozsypie a umocni i że nadejdzie lepszy czas, w którym nie będzie takich przeszkód. Że całe to odwrócone myślenie, które dokonało się w mojej głowie przez ostatni miesiąc spowoduje, że ja będę silniejsza i będę miała w sobie więcej zrozumienia. I więcej energii, żeby podejmować działania, realizować marzenia i mówić głosem tych, którzy nie mają siły przebicia w sprawach kontrowersyjnie ważnych.
Jeszcze raz, dziękuję Wam za wszystkie ciepłe myśli i wysyłam Wam resztki energii, którą na przekór wszystkiemu staram się wskrzesić w przerwach od uczucia, na które nie przychodzi mi do głowy inne określenie niż  "jakbym zaraz miała przestać istnieć".

Ka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A Ty? Co o tym myślisz?