niedziela, 18 października 2015

"....ale niech mi dobry Pan pomoże"

W piątek miałam przerwać długie blogowe milczenie notką, w której chciałam ogłosić, że zaczyna się największa przygoda mojego życia. Notką odpalającą cykl niepublikowanych wpisów, które pisałam, tydzień po tygodniu, opowiadające o tym jak zmienia się moje życie i wszystko staje do góry nogami. Traktując tego bloga jak pamiętnik, którego od dłuższego czasu już nie promuje, co z założenia przyciąga tylko zainteresowanych, chciałam opowiedzieć Wam o tym, że będę mamą. Że chodzi za mną słodkie, którego nie jadłam zbyt wiele. Że śpię w dzień i że jestem straszliwie ciekawa wszystkiego co będzie dalej. Czekałam do piątku, trzymając się zasady, że nie można wykrzykiwać o tym całemu światu żeby nie zapeszać. Czekałam do drugiej wizyty u lekarza, który miał powiedzieć, że wszystko jest w porządku i można odpalać fajerwerki. 
Nieoczekiwanie, okazało się jednak, że jeszcze nie wiadomo czy będzie w porządku. Że zarodek małego człowieka, nie chciał się pokazać na zdjęciu i że zostało mu na to jeszcze tylko 1,5 tygodnia. Bo jeśli się wtedy nie pokaże, to znaczy, że z rozwijania się zrezygnował. 

Czekamy więc jak na szpilkach, podtrzymując wielką nadzieję. Wiadomość ta, była jak grom z jasnego nieba. I jeśli kiedykolwiek myślałam, że było mi smutno, to ostatni piątek był najsmutniejszym dniem w moim życiu. Nigdy nie czułam tak wielkiego strachu, tak wielkiego bezsensu i tak ogromnej bezradności. Nigdy przedtem nie było mi tak trudno wskrzesić nadziei, przyduszanej przez napady rozpaczy. Dopiero dziś, po przespanej nocy, podczas której przyśniło mi się kolejne badanie i monitor, na którym pojawiło się oczekiwane pozytywne zdjęcie, opanowałam trochę strach i staram się nie dopuszczać do siebie myśli, że może być inaczej. 


Czuję trochę złość. Na lekarza, że powiedział mi ze szczegółami jakie są scenariusze, zamiast powiedzieć tylko, że być może jeszcze jest za wcześnie i dać mi te nie do końca świadome 2 tygodnie. Na wszystkie słodkie mamuśkowe blogi, gazetki i stronki- za to, że w ogromnej większości prezentują obraz dziecięcej idylli, bez wspomnienia o trudach i zwątpieniach. Na to, że dłużej trzeba szukać aby dowiedzieć się, że smutne zakończenia dotyczą ok.25% wszystkich ciąży i że nawet jeśli zajście w nią nie stanowi problemu to jest wiele przyczyn i smutnych wariantów, które mogą wydarzyć się po drodze, a na które nie mamy wpływu. Na to, że nikt nie powiedział mi, że oczekiwaniu na cud narodzin towarzyszyć może nie tylko słodkie wybieranie rzeczy w kolorach różowych lub błękitnych ale również tak wielki strach o to żeby wszystko było dobrze. I na to, że o tym się nie mówi. Że 'w razie czego' kobietom oprócz rozpaczy oraz pretensji do siebie 'bo może można było zrobić coś lepiej', pozostaje jeszcze wstyd i niedomówienia a przecież tak ciężko jest oswoić się ze wszystkim o czym się nie mówi. Tymczasem, mi nawet teraz, łatwiej jest opisać co się dzieje niż informować każdego z osobna, widzieć zatroskaną minę i słyszeć "wszystko będzie dobrze", choć wiem i mimo wszystko doceniam ten wyraz troski. 

Sama wiadomość o tym, że będzie się mamą, zmienia w spojrzeniu na świat i dziejącą się rzeczywistość prawie wszystko. To prawda, że w jednej sekundzie, człowiek staje się jakby starszy. Zupełnie przewartościowują się priorytety, a tematy, którymi przejmowaliśmy się jeszcze wczoraj, nagle otrzymują etykietkę mało znaczących głupot. Wiele zmienia się w otoczeniu i kolejną prawdą jest, że z dnia na dzień zupełnie inaczej patrzy się na wkurzające nas do tej pory zachowania własnej mamy. Stając w obliczu tej trudnej sytuacji, w której 50/50 wszystko może się zdarzyć, prawdopodobnie nigdy tak jak teraz, nie byłam wdzięczna, że jestem blisko rodziców, siostry i mężczyzny, dla którego 'stay positive' jest zwykłym podejściem do życia a nie tylko nadętą ideologią. 

Zostajemy więc przy pozytywnym myśleniu. Trudno wyobrazić mi sobie jak może wyglądać dzień smutniejszy niż przedwczorajszy. W końcu, nie od dziś, WIERZĘ W CUDA. Czekając, pozostaje mi tylko, powtarzając za fragmentem jednej z samochodowych piosenek, prosić: 'Jestem raczej ateistą, ale niech mi dobry Pan pomoże...'. 

Trzymajcie kciuki za Fasolę!

1 komentarz:

A Ty? Co o tym myślisz?