wtorek, 21 maja 2013

Dziewczyno! Badaj się!

Dlaczego dziewczyno a nie kobieto? Bo kobieta już z założenia kojarzy się z kimś starszym, dojrzalszym, poważniejszym. Kobieta w połączeniu z badaniem, uruchamia automatyczny obraz starszej Pani, w swetrze do kolan i spódnicy do kostek, wysiadującej miejsca w poczekalni w formie rozrywki. Żeby było jasne, nie mam nic do starszych pań, długich spódnic ani swetrów do kolan. Te ostatnie,  w odpowiednim zestawieniu, potrafią zresztą modnie podkreślać walory niejednej dzisiejszej nastolatki. Idąc za swetrem, przechodzę do sedna. Nie tylko poważne kobiety powinny kojarzyć się z badaniem. Badania dotyczą każdego- zarówno poważnych jak i mniej poważnych, starszych i młodszych. I każdemu, bez względu na wiek i pochodzenie, mogą zasygnalizować zmiany pojawiające się wcześnie, pozwolić na „prostowanie” zdrowia bez wielkich ingerencji i docelowo…uratować życie.


Pierwszy raz z takim doświadczeniem spotkałam się mając 18 lat. Wizyty u ginekologa były dla mnie już wtedy oczywistością. Nie tylko z powodów antykoncepcyjnych, które dla 99% moich koleżanek w wieku licealnym były pretekstem do pierwszej wizyty. Bez względu na konieczność przyjmowania tabletek czy też jej braku, na pierwszym miejscu listy dorocznych badań, jeszcze przed dentystą, umiejscowiła się cytologia- czyli kobiece badanie, które każda dziewczyna, uważająca, że staje się kobietą powinna wpisać na swoją listę dorocznych priorytetów. Wracając do 2008 roku, wyczulona na tematy kobiece, pod wpływem serii artykułów pojawiających się w każdym październikowym wydaniu Twojego Stylu, poświęconego  profilaktyce raka piersi, zapytałam swojego lekarza ginekologa czy nie powinnam zrobić badań piersi- tak kontrolnie. Nie czułam żeby potraktował mnie wtedy poważnie, ale kiedy ma się stałego lekarza, który widuje nas regularnie a za prywatną wizytę musi poświęcić nam 20 minut swojej bezwarunkowej uwagi, potwierdził, że w moim wieku nie ma takiej konieczności, ale jeśli chcę to mogę zrobić USG- żeby „mieć do porównania obrazu za kilka lat”. Dostając polecenie odpowiedniej pani doktor, zadzwoniłam bez większego zastanowienia umówić się na wizytę. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że polecona doktorka jest lekarzem otrzymującym nagrody czasopism kobiecych za bycie „lekarzem z sercem” i tego typu wyróżnienia. Termin oczekiwania na wizytę wynosił 3 miesiące (prywatnie!!). Ale wolna była inna pani doktor- a mi przecież nic nie groziło więc bez zastanowienia, zapisałam się na pierwszy lepszy wolny termin. Był to dzień przed Świętem Zmarłych.

Spokój zburzyły słowa „Tu w lewej piersi jest zmiana. Będzie trzeba wyciąć i zrobić biopsję”. Wypowiedziane bez żadnej „gry wstępnej”. Jakbyśmy rozmawiały o codziennym śniadaniu. Poza echem odbijającym się w głowie, nie za bardzo pamiętam co mówiła dalej. To co pamiętam to pół przytomny spacer przed siebie z telefonem przy uchu i histeria.

Kolejne dwa miesiące minęły pod znakiem weryfikowania trafności opinii. Zapisałam się na ponowne badanie do Pani doktor poleconej mi pierwotnie, odwiedziłam inne przychodnie- po poradę. Wybór był jeden: wyciąć i sprawdzić albo często kontrolować.

Druga wizyta, na którą czekałam, przyczyniła się do wyboru. Pani doktor, do której trafiłam, okazała się być lekarzem z powołania i rzeczywiście ‘do rany przyłóż’. Rozmowa i tłumaczenie wyglądały zupełnie inaczej niż podczas pierwszej wizyty. Pewnie miało na to wpływ też moje oswojenie z tematem, ale spokojne porównanie i mniej formalny ton głosu dają człowiekowi zupełnie inne poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza, że dla osoby, która ma lat naście, słowo ‘biopsja’ jest bardzo odległym, mglistym pojęciem, umieszczonym gdzieś na wysokiej półce pomiędzy słowami ‘choroba’ i ‘trumna’. Pani doktor, przybierając minę troskliwej mamy, zakończyła naszą dyskusję poradą „Gdybyś była moją córką, poradziłabym Ci to usunąć. Sprawdzimy i będzie pewność. A tak? Będziesz przychodzić co pół roku i stresować się czy się nie powiększyło?”. 
Po tym zdaniu, decyzja właściwie podjęła się sama. Głównie na bazie zaufania do lekarza i poczucia, że zależy mu na moim losie. Doktor pokierowała mnie do koleżanki- chirurga onkologa, która obiecała mi przyćpanie głupim jasiem- co dla mnie- igłowej histeryczki- było podstawowym warunkiem dalszych pertraktacji. Dzięki wizytom prywatnym, miałam ten komfort, że mogłam wybrać termin. W międzyczasie wyjechać na narty, nastawić się i 5 miesięcy po pierwszej wizycie u lekarza, leżałam już we własnym łóżku z małym szwem na lewej piersi. Wynik badania wykazał, że zmiana nie była złośliwa. A po przygodzie zostały już tylko coroczne kontrole.

Po całym tym zamieszaniu, byłam nieco wyczulona na zdrowsze jedzenie, brak mcdonalda, brak palenia i inne, nieprzesadnie wprowadzane ‘zdrowsze nawyki’. Miałam przeczucie, że może się to kiedyś powtórzyć, ale nie przywiązywałam się do tej myśli.

Nie sądziłam, że kiedy 4,5 roku później, znów usłyszę to samo, emocje znów okażą się silniejsze. I znów szybki spacer ‘przed siebie’ z telefonem przy uchu. I znów uczucie bezsilności. I od dziś znów za pół roku mam przyjść na kontrolę żeby sprawdzić czy zmiana w mojej (dla odmiany) prawej piersi się nie powiększyła. I znów, jeśli się powiększy, będzie trzeba zdecydować czy ją wyciąć.

Jestem przekonana i wiem o tym, że ta historia i tym razem nie skończy się niczym poważnym. Nie skończy bo nie widzę innej możliwości. Jestem sama sobie wdzięczna za to, że wpadłam kiedyś na pomysł żeby się zbadać, a zestaw kobiecych badań powtarzam regularnie- jak lekarz przykazał.

Nie piszę tej notki w nadziei na komentarze pokrzepiające moją dzielność czy dodające otuchy. Ja jestem tylko trochę oszołomiona i chwilowo przygnębiona. Takie słowa bardziej przydadzą się tym, którzy zbadali się za późno. Piszę ją, żeby uświadomić Ciebie- osobę czytającą, że żyjemy w tej części świata, która nie wybiera już tylko osób starszych. Jemy śmieci. Gonimy za wszystkim i za niczym. Spędzamy wiele czasu przed komputerem a mało na powietrzu. Stresujemy się problemami, a kiedy ich nie ma stresujemy się tym co sobie wymyślimy jako problem. Pierwsza część historii toczyła się kiedy miałam 18/19 lat. Dziś mam dwadzieścia kilka. Rozglądając się dokoła widzę coraz więcej młodych osób, które dopadło ryzyko nie kojarzone z młodymi osobami. 

Dziewczyno!

Rozejrzyj się. Sprawdź. Uwierz. To może dotyczyć też Ciebie. Potwierdź swój spokój i zbadaj się- póki masz na to czas. Dbaj o siebie. I nie bój się. W razie czego, przecież lepiej wiedzieć wcześniej i zdusić ryzyko w zarodku. A później cieszyć się szczęśliwym życiem bez przewlekłego, inwazyjnego leczenia, które może Cię spotkać kiedy czasu już nie będzie.

Ty decydujesz!



komentowanie, udostępnianie i przekazywanie idei dalej- wskazane:) 

2 komentarze:

  1. Dystans do badań młodych dziewczyn może wynika ze zbyt małego uświadomienia zagrożeń wynikających z bagatelizowania tych kwestii przez ich bliskich badź matki. Jako młoda dziewczyna miałam podobną historię jeżeli chodzi o badanie piersi i moją sugestia do lekarza by takie badania wykonać - na co pani dokotr odpowiedziała, "że jestem za młoda"! Po której kolejnej wizycie, w różnych gabinetach lekarskich w celu uzyskania nowych opakowań tabletek anty obowiązkowe do wypisania recepty stało się USG piersi, a tym samym regularne badania. Od roku nie biorę tabletek, a wraz z nimi przestałam dbać o regularne badania - wstyd! Wielkie dzięki za ten artykuł!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od roku to jeszcze pół biedy- liczę, że nadrobisz :)
      Ja znacznie częściej słyszę argument "nieee, nie pójdę bo jeszcze się czegoś dowiem..."- to dopiero absurd....

      Usuń

A Ty? Co o tym myślisz?