poniedziałek, 7 września 2015

Uciekałam. Tak wyszło. I co mam powiedzieć?



Uciekałam. Najpierw uciekłam do Gdańska. Później do Krakowa. Później na chwilę do Warszawy. Szukałam czegoś, do końca nie wiedząc czego. Szczęścia, akceptacji, odpowiedzi na nurtujące pytania, uzasadnień dla ludzkich zachowań, pobudek, pragnień. Ludzkich, a przede wszystkich moich. Buntowałam się przeciwko częściom życia, które zostawiałam za sobą i parłam na przód w nieznane. Nie rozumiejąc, nie odnajdując się czasami w obcych schematach, chcąc za wszelką cenę pokazać, że ta gonitwa w nieznane jest sensowna. I była, jak wszystko co się w życiu przydarza, o ile chcemy wyciągnąć z tego plusy. Wiele się nauczyłam. Wiele zobaczyłam. Wiele poznałam. Ale przede wszystkim poznałam wielowymiarową siebie, śmiejąc się co kilka miesięcy z siebie samej patrząc wstecz. 
I tak też śmieję się dziś. 
Kiedy okazało się, że szczęście przywitało mnie w domu, w momencie, w którym totalnie mu odpuściłam. Kiedy wychodząc po pierwszej psychologiczno-coachingowej sesji w trzech pytaniach odkryłam w sobie schematy, o które mało kto by mnie podejrzewał i o których nigdy nie myślałam w ten sposób ja sama. Wykipiała ze mnie chęć rozwiązywania problemów za bliskie mi osoby. Wykipiała przesadna dbałość o bycie idealną, poprawną i zawsze dającą sobie radę bez skarżenia się na gorszy dzień czy przejściowe kłopoty. Wykipiało funkcjonowanie między dwiema skrajnościami- intuicyjnego dziecka i surowego rodzica. Przy pomocy obcej osoby, potrafiącej zadać odpowiednie pytania, wniknęłam w głębokie otchłanie swojej osobowości, w której rodzą się odpowiedzi na pytania dlaczego coś robimy, jeszcze długo zanim się to wydarzy (Polecam wszystkim takie doświadczenie). W efekcie: odpuściłam sobie. A przynajmniej zaczęłam uczyć się odpuszczać.
W najmniej oczekiwanym momencie okazało się, że droga do szczęścia i spokoju jest dziecinnie prosta a zarazem w świecie dorosłych tak strasznie trudna. Kierunkowskaz na niej to PRAWDA. Zupełnie przypadkowo, po kolejnym drinku, opowiedzenie najbardziej wstydliwych i cięższych historii z życia wziętych, stało się podstawą do stworzenia na nowo odkrytej relacji. Relacji sprzed 10 lat, która niespodziewanie zmartwychwstała dzięki akceptacji i całkowitej odwadze w ujawnieniu mniej kolorowych stron oddzielnych historii. Szczerość zbliżyła nas bardziej niż whisky, wzajemna pomoc, wspólne imprezy, whatsupy i messengery. Idąc za ciosem, postanowiłam bardziej otwarcie opowiadać o tym co u mnie słychać też rodzicom, bez owijania w bawełnę i kolorowania faktów poprawnością. Znów zadziałało. Po pierwszej fazie dezorientacji, zrobiło się milej, łatwiej i bardziej rodzinnie.
Nie chcę powiedzieć, że wcześniej kłamałam i byłam mistrzem koloryzacji. Raczej nigdy nie byłam osobnikiem upiększającym prawdę po to aby zrobić komuś dobrze w sposób świadomy. Chodzi mi bardziej o te detale, o te niedopowiedzenia czy półprawdy, które wmawiamy w pierwszej kolejności sobie a powtarzamy, uparcie w nie wierząc, innym. Każdy kto postawił nogę w dorosłym świecie ma na koncie takie, mniej lub bardziej świadome, kombinacje. Bo tak jest łatwiej. Bo nie odkrywając się zupełnie, nie ryzykujemy zranienia. Bo to ta część duszy, którą oddajemy na 200% relacjom w okresie dorastania, w dorosłości chowa się, tłamszona przez strach przed ocenianiem i zranieniem.
Jednocześnie, nie odsłaniając się w pełni, nie możemy być w zgodzie ze sobą. A bez zgody ze sobą nie mamy szans ofiarować siebie nikomu innemu. Nie może być więc mowy o szczęściu. Mogą być przelotne romanse, kolorowe focie, wzniosłe opisy, wypudrowane nosy i szerokie uśmiechy. I na etapie poszukiwań, są one OK. Dopiero zaglądając w dłuższą perspektywę, mogą okazać się idealnie pasujące do słabej roli, którą odgrywamy a do której przyznajemy się przed samym sobą tylko w długich momentach bezradności i ciszy. O ile damy jej wybrzmieć.  

Pierwszy raz od trzech lat, czuję, że jestem w totalnej zgodzie z samą sobą.
Nic nie uwiera.

Nie czekam w końcu na moment, w którym coś się rozsypie.

Jestem pewna, że wszystko jest i będzie dobrze.

I kiedy słyszę pytanie „Co u Ciebie słychać?” odpowiadam nudno: „Jest najlepiej na świecie”.

Jestem szczęśliwa, nie planowałam tego, po prostu tak wyszło.

I co mam powiedzieć? Że głupio wyszło?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A Ty? Co o tym myślisz?