sobota, 21 września 2013

Nie może obyć się bez strachu tam gdzie chodzi o rzeczy ważne

"Odwaga nie oznacza braku strachu, ale raczej postanowienie, że coś jest ważniejsze niż strach"
A.Redmoon

Nic ważnego nie odbywa się bez stresu. Tego uczucia, które mimo wiedzy, że prawdopodobieństwo, iż coś pójdzie źle jest małe, powoduje skurcze w żołądku. Jeśli dokonując zmian czy dużych kroków nie czujemy nawet odrobiny strachu, znaczyć to może dwie rzeczy: albo jesteśmy mistrzami w przechytrzaniu swojego organizmu albo...to co ma się właśnie wydarzyć nie jest aż takie ważne.
Panikarą nie jestem. Wręcz przeciwnie. W sytuacjach awaryjnych, pierwszym odruchem organizmu jest zimna krew i "załatwianie sytuacji", a dopiero później, gdy adrenalina opada, pojawiają się rumieńce i wszystkie po-stresowe objawy. To pole, na którym poznałam siebie i wiem czego mogę się spodziewać. W sytuacjach ekstremalnych, jak konieczność wygramolenia taty z wypadniętym barkiem ze szczytu góry czy w wypadku samochodu, który prowadziłam całkiem niedawno- pierwsze odruchy "wzmożonej koncentracji" przetestowały się aż nadto. Ten spokój "po fakcie" odziedziczyłam po tacie jako jedną z cech, z których cieszę się niezmiernie i pielęgnuję z uwielbieniem. Stres, choć wcale nie taki ogromny jak zdarza się nieraz obserwować, pojawia się u mnie w sytuacjach, które z założenia są ważne i na których mi zależy. Budzę się wtedy co godzinę w nocy i wypatruje poranka żeby to co ma się odbyć już było z głowy. I nic nie daje świadomość, że jest się przygotowanym, że potrafię improwizować, że kiedy trzeba odwrócę kota w pytaniu ogonem i opowiem naokoło, że z racjonalnego punktu widzenia nie ma się czego bać. Skoro więc jedynym objawem jest moja lekka nadwrażliwość i skurcz żołądka, może lepiej byłoby to nazwać tremą a nie stresem, który potocznie kojarzy się z napaścią negatywnych objawów.


Dziś rano, obudziłam się o 4. Później o 5. Później już nie zaglądałam na zegarek wiedząc, że minęło zaledwie kilkanaście upiornie długich kolejnych minut. Budzik zadzwonił z wybawieniem o 7:30. Jak przystało na osobę zaznajomioną z rzeszą teorii dotyczących tego "jak sobie radzić ze stresem", wczoraj przejrzałam i nauczyłam się na skojarzenia wszystkich teorii zawartych w mojej prezentacji pomysłu na pracę dyplomową- na wszelki wypadek, choć wiedziałam, że prawdopodobieństwo 'odpytki' jest raczej nikłe. Na kartce napisałam sobie kilka angielskich zwrotów, przygotowując się do odpowiedzi na pytanie "Tell me something about Yourself", które zawsze jest pierwszym pytaniem padającym na rozmowie z lektorem. Byłam przygotowana, więc po porannym prysznicu, przy zielonej herbacie rzuciłam tylko na nie okiem żeby nie mącić już w głowie. Wdusiłam w siebie jedną kanapkę i...wyruszyłam zmierzyć się z rekrutacją na studia doktoranckie.

Rozmowa z panią lektor zamieniła się w 10-minutową pogawędkę o organizowaniu imprez dla dzieci, rozmowa z komisją wymianą kilku zmian i poszukiwaniem odpowiedniego opiekuna naukowego. Z całej przygody wyniosłam więcej uśmiechu niż strasznych pytań.
Niestety, jak się okazało Pani Profesor, specjalizująca się w gospodarowaniu zasobami ludzkimi jest już za bardzo "przepełniona" doktorantami żeby obecnie przyjmować kolejnych. Na wydziale ekonomicznym, zbyt wielkiego wyboru w tematach "miękkich" i bardziej zarządzaniowych nie mam. Być może będę musiała zmienić swoją koncepcję rozprawy o faktycznym wykorzystaniu teorii motywacji w polskich oddziałach przedsiębiorstw międzynarodowych na coś bardziej z pogranicza PRu i budowania tożsamości organizacji. Jest to dla mnie do przyjęcia i nie będę panikować zawczasu. W końcu nawet jeśli się tak okaże, jestem do przodu o znajomość: wczesnych teorii motywacji (zarządzania naukowego, stosunków międzyludzkich, zasobów ludzkich), współczesnych teorii motywacji (teorii treści: Maslowa, dwuczynnikowej teorii potrzeb Herzenberga, trychotomii potrzeb, McGregora, ERG ; teorii procesu (oczekiwań V.Vroom'a, sprawiedliwości, celów), teorii wzmocnień (teoria uczenia się społecznego A.Bandury) oraz dwóch praw Yerkesa- Dodsona. Jakby się więc temat nie rozwinął....jestem o kilka mądrych rzeczy do przodu!

Choć nieśmiało przechodziło mi to niekiedy przez głowę, jeszcze pół roku temu nie wierzyłam, że stanie się rzeczywistością. Nie wiedziałam czy to dobry pomysł, czy się nadaję, mogę, będę potrafić itp. itd. "Bo to przecież taka POWAŻNA sprawa a ja jestem tylko taka małą dziewczynką, która wcale nie była pierwszym akademickim prymusem, zdobywając doświadczenia na polach wszelkich poza poważnym wkuwaniem do egzaminów". Tak mówił ten zły podpowiadacz na lewym ramieniu. "I co z tego?! Jesteś bystra, wygadana, chcesz się rozwijać i nie ma sensu się do tego cofać". Tak mówił ten dobry na prawym. I jak zwykle, postanowiłam "utrudnić" sobie życie. Od dzisiejszego poranka mogę oficjalnie poczuwać się do bycia doktorantką wydziału ekonomicznego. Patrząc na oko i z podsluchu...jak zwykle najmłodszym.
A dwa razy chciałam dziś rano uciec- przed wejściem do budynku i sprzed drzwi pierwszej rozmowy.

Nie może obyć się bez strachu tam gdzie chodzi o rzeczy ważne. Warto go jednak przezwyciężać, żeby stawiać kroki na kolejne, coraz wyższe stopnie.
 Uczcie się tego czego chcecie! Nie marnujcie swojego czasu na to co nie jest dla Was ważne. Słuchajcie tych najcichszych głosów, które nieśmiało przebijają się z tyłu głowy...a gwarantuje, że możemy małymi krokami robić rzeczy wielkie!

Powodzenia! Dobrego wieczoru i spokojnej niedzieli! :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A Ty? Co o tym myślisz?