piątek, 27 maja 2016

Tylko ciii! Czyli...bzdurna mania niezapeszania

"Tylko ciiiii nie mówcie nikomu...." - to zdanie działa na mnie jak płachta na byka. Mania niezapeszania jest dla mnie tak samo bzdurna jak szukanie powiązania między wpływem symboliki daty na powodzenie interesów. Nie wierzę w piątek trzynastego, czarne koty, przechodzenie pod drabiną. W wypędzanie duchów wahadłem, miłosne wywary z ziół i Laleczkę Chucky. Tak samo nie widzę związku między tym czy powiem komuś o ciąży/ rozmowie o pracę/ czymkolwiek ważnym a wpływem tej rozmowy na ostateczne powodzenie spraw.

Próbując zrozumieć o co chodzi z tym całym niezapeszaniem myślę, że klucz odpowiedzi leży w zdaniu "a co inni powiedzą jeśli...(odpukać w niemalowane) się nie uda?!". Wiadomo, łatwiej jest przyznać się do niepowodzenia dwóm, trzem osobom niż całemu światu. Ale czy rzeczywiście łatwiej przeżywać rozpacz udając jednocześnie przed wszystkimi 'niewiedzącymi', że nic się w naszym życiu nie wydarzyło? Mi nie jest łatwiej, co sprawdzone zostało w autopsji. Konieczność bywania i udawania, że się świetnie bawi albo wymyślanie wymówek dlaczego nie ma się ochoty na wyjście z domu, podczas gdy przeżywa się osobistą stratę, to tylko dokładanie kamieni do worka, który trzeba unieść. Żałoba i smutek to stany, które trzeba przeżyć do cna. A ciężko przeżywać smutek, udając jednocześnie, że go nie ma. W tym kontekście niezapeszanie jest więc dla mnie podwójnie bzdurnym wymysłem naszych prababek, przekazanym z pokolenia na pokolenie, niczym przekonanie, że "ostatni będą pierwszymi" więc lepiej się nie wychylać.

A nie jest łatwo się z tej sieci przekonań wyplątać, gdy wszyscy wokół mówią "tylko ciiii", "narazie udajemy, że nic się nie dzieje", "tajemnica".  No i stoi człowiek między tymi dobrymi radami niezapeszania, myśląc sobie "dom wariatów, paranoja". Przez te złote rady zmarnowałam dobre kilka tygodni pierwszego trymestru na zamartwianie się i wyczekiwanie w każdym kolejnym dniu aż na pewno się coś spartoli. A kiedy kamienie milowe były osiągane, bicie serca usłyszane i wszystko wskazywało, że jest dobrze...nie mogłam się cieszyć otwarcie bo "ciiii ciągle nie mówcie nikomu". Dałam się więc wkręcić w tą pułapkę, żyjąc w przekonaniu, że "jutro to już na pewno się coś spartoli i rzeczywiście lepiej się nie cieszyć zawczasu". Czy zrobiło mi to lepiej? Nie. Czy ta nadmierna dawka wyimaginowanych stresów lepiej wpłynęła na przeobrażenie zarodka w płód? Nie sądzę.

Ostatecznie więc, dla jasności przekazu, podkreślę, że w nosie mam niezapeszanie. Bo w gruncie rzeczy, dlaczego miałoby mnie interesować co (w razie czego) powiedzą inni skoro sama mam raczej w zwyczaju nie myśleć o cudzych sprawach wcale? 


P.S. Skoro o niezapeszaniu mowa...Kto jeszcze nie wie z Instagramów? Zdradzę Wam (w ścisłej tajemnicy), że Pyza jest prawdopodobnie dziewczynką. Tylko ciiiii....nie mówcie nikomu ;)
Instagram: @ka.tarzyna

1 komentarz:

  1. A ja nie mówiłam, bo nie chciałam, pytań. Nie przez zapeszenie, ale żeby potem nikomu nie musieć się tłumaczyć, rozmawiać, jakby coś się stało. Znam siebie i muszę mieć czas przetrawić złe rzeczy zanim będę chciała o tym rozmawiać.

    OdpowiedzUsuń

A Ty? Co o tym myślisz?