11 lutego 2014 napisałam notkę "Mój świat za 10 lat". Przeczytałam ją dziś po wielu latach. Nie wykreśliłabym z niej ani jednego zdania. A mam przeczucie graniczące z pewnością, że kiedy pisze się coś mając 24 lata i w wieku 30 lat, czuje się każdą komórką swojego ciała i każdym kawałkiem swojego serca, że "TO JEST TO!" to znaczy, że to jest właśnie nasze Ja, kawałek naszej duszy i sens bytu, z którego nie wolno nam rezygnować. Wizja, do której realizacji trzeba dążyć. Bez kompromisów i półśrodków. Jedyna, która gwarantuje spełnienie. Nawet jeśli w całości miałaby się nie wypełnić, siedząc na starość w bujanym fotelu, trzeba mieć pewność, że się próbowało.
Część z mojej wizji jest już spełniona.
Jestem blondynką chodzącą w jeansach i podkoszulkach. Latem wpadają na nogi czasem obcasy, a okulary słoneczne bez względu na porę roku, zawsze mam pod ręką. Z wolnej woli korzystam ponad średnią krajową. Kupuję masę książek i zgłębiam zawiłości wszechświata w każdej myśli. Wprowadzam w życie coraz to nowe pomysły, synchronizuję cztery kalendarze i jestem ogarniaczem na medal. W pracy łączę wiele źródeł w jedno i do 30-stki ogarnęłam swoją niezależność. Dziecko wyprodukowałam jedno więc pół planu w tym zakresie wykonane. Dalej gardzę przywiązaniem do materii i średnio określona jest wizja mojego miejsca zamieszkania. Byle było estetycznie i przytulnie. Podróżuję więcej niż przeciętny Kowalski choć ciągle mi mało, a wolność nadal jest moją ramą otaczającą cały obraz życia i wartością numer jeden.
I to by było na tyle jeśli chodzi o sukcesy. Chciałam chaosu więc go sobie stworzyłam. Od pół roku biorę rozwód, od którego dzieli mnie już praktycznie tylko stuknięcie młotkiem sędziego w stół. Jest to czas trudny, choć wiem, że konieczny. Kto wczyta się w mojego bloga, dowie się, że już w 2014 roku dogoniła mnie chęć posiadania dziecka. Byłam strasznie młoda i ciekawa siebie jako mamy i tego w jaką stronę się rozwinę, bo przecież słyszałam, że kobiety tak strasznie zmieniają się wraz z wydaniem na świat potomka. Po 1,5 roku spania 4 dni w tygodniu w hotelach, gdy zaznałam chwili spokoju, zrealizowałam tą ciekawość. I nie była to szczególnie przemyślana decyzja, choć o ile na żonę chyba nie do końca się nadaję, to w konkursie na najlepszą mamę Juliana z całym przekonaniem zajmuję pierwsze miejsce. Bardzo chciałam stworzyć dom. Tak bardzo, że zapomniałam w dużej części o tym, jak miał wyglądać mój świat za 10 lat.
"Od jakiegoś czasu zauważyłam, że się duszę. Najpierw tylko we wtorki, potem co drugi dzień, a teraz ciągle, nawet w niedzielę. Ja potrzebuję przeciągu, szerokiej skali, czynów ogromnych." (A. Osiecka)
Mój mąż jest osobą, której na pewno otworzę drzwi w każdym trudnym momencie życia, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Jestem mu wdzięczna za te kilka lat spędzonych razem i przede wszystkim za Syna, który jest najlepszym człowieczkiem jakiego znam. Jednak...różnią nas wartości i wizja tego czego oczekujemy od szczęśliwego życia. Nie pielęgnowaliśmy między sobą miłości a założyliśmy rodzinną spółkę z.o.o. Z posiedzeniami zarządu w sprawach organizacyjnych i budżetem do wydatkowania. Mimo tego, że była to najtrudniejsza decyzja w moim dotychczasowym życiu wiem, że była konieczna i wcześniej czy później nieunikniona. Za każdym razem kiedy w ciszy modlę się o różne rzeczy dla osób w moim otoczeniu, proszę aby Bóg postawił na jego drodze osobę, która będzie potrafiła dzielić z nim te same wartości i zachwycać się wszystkim tym, co dobrego ma do zaoferowania Światu. I pewnie kiedyś wspomnę słowa: "Chwilami zazdroszczę im takiego codziennego, nudnego szczęściam tylko z tego powodu, że są razem i patrzą na rośliny. Ja nigdy nikomu nie umiałam dać spokoju. Sobie też". (A. Osiecka)
Wolność, miłość i rozwój - to są moje trzy dominujące wartości. Z czego wolność zawsze była, jest i będzie nadrzędną. Wolność, która nie oznacza robienia wszystkiego na co się ma ochotę bez zważania na konsekwencję. Wolność, która oznacza kreowanie swojej rzeczywistości, nie przystawanie na niezrozumiałe konwenanse i branie odpowiedzialności za konsekwencje, które wiążą się z podjętymi samodzielnie decyzjami. "Creating my story" - wytatuowałam sobie mieszkając w Krakowie. "Tworzę swoją historię" po swojemu, ze wszystkimi jej blaskami i cieniami.
Mam jeszcze 4 lata do wypełnienia swojej wizji życia, którą stworzyłam w 2014 roku. I uroczyście przysięgam, że nie zejdę ze ścieżki prowadzącej do jej realizacji. Mimo już prawie pół roku terapii, nadal zdarza mi się odczuwać poczucie winy z powodu tego, że jestem trochę dziwaczna i trochę inna. Że nie potrafię się przypasować do tłumu, że gardzę stanem posiadania i zamiast domu z ogrodem wolę łatwe do zbycia mieszkanie. Że nie chcę się przywiązywać do lokalizacji, a zamiast o świętym spokoju na stare lata, tworzę w swojej głowie marzenie-plan zamieszkania w ciepłym kraju Europy jak tylko wyprawię Juliana w dorosłe życie na studiach.
Jednocześnie, jestem sobie wdzięczna za to, że kiedyś tyle pisałam i mogę zweryfikować i mieć pewność, że to jestem JA. A wszystko za co czuję się czasem winna bo nie pasuje do przeciętności, to jednocześnie zbiór tego co w sobie uwielbiam i uważam za najbardziej warte pielęgnowania.