czwartek, 30 stycznia 2020

"Mój Świat za 10 lat" - 6 lat później

11 lutego 2014 napisałam notkę "Mój świat za 10 lat". Przeczytałam ją dziś po wielu latach. Nie wykreśliłabym z niej ani jednego zdania. A mam przeczucie graniczące z pewnością, że kiedy pisze się coś mając 24 lata i w wieku 30 lat, czuje się każdą komórką swojego ciała i każdym kawałkiem swojego serca, że "TO JEST TO!" to znaczy, że to jest właśnie nasze Ja, kawałek naszej duszy i sens bytu, z którego nie wolno nam rezygnować. Wizja, do której realizacji trzeba dążyć. Bez kompromisów i półśrodków. Jedyna, która gwarantuje spełnienie. Nawet jeśli w całości miałaby się nie wypełnić, siedząc na starość w bujanym fotelu, trzeba mieć pewność, że się próbowało. 

Część z mojej wizji jest już spełniona. 
Jestem blondynką chodzącą w jeansach i podkoszulkach. Latem wpadają na nogi czasem obcasy, a okulary słoneczne bez względu na porę roku, zawsze mam pod ręką. Z wolnej woli korzystam ponad średnią krajową. Kupuję masę książek i zgłębiam zawiłości wszechświata w każdej myśli. Wprowadzam w życie coraz to nowe pomysły, synchronizuję cztery kalendarze i jestem ogarniaczem na medal. W pracy łączę wiele źródeł w jedno i do 30-stki ogarnęłam swoją niezależność. Dziecko wyprodukowałam jedno więc pół planu w tym zakresie wykonane. Dalej gardzę przywiązaniem do materii i średnio określona jest wizja mojego miejsca zamieszkania. Byle było estetycznie i przytulnie. Podróżuję więcej niż przeciętny Kowalski choć ciągle mi mało, a wolność nadal jest moją ramą otaczającą cały obraz życia i wartością numer jeden. 

I to by było na tyle jeśli chodzi o sukcesy. Chciałam chaosu więc go sobie stworzyłam. Od pół roku biorę rozwód, od którego dzieli mnie już praktycznie tylko stuknięcie młotkiem sędziego w stół. Jest to czas trudny, choć wiem, że konieczny. Kto wczyta się w mojego bloga, dowie się, że już w 2014 roku dogoniła mnie chęć posiadania dziecka. Byłam strasznie młoda i  ciekawa siebie jako mamy i tego w jaką stronę się rozwinę, bo przecież słyszałam, że kobiety tak strasznie zmieniają się wraz z wydaniem na świat potomka. Po 1,5 roku spania 4 dni w tygodniu w hotelach, gdy zaznałam chwili spokoju, zrealizowałam tą ciekawość. I nie była to szczególnie przemyślana decyzja, choć o ile na żonę chyba nie do końca się nadaję, to w konkursie na najlepszą mamę Juliana z całym przekonaniem zajmuję pierwsze miejsce. Bardzo chciałam stworzyć dom. Tak bardzo, że zapomniałam w dużej części o tym, jak miał wyglądać mój świat za 10 lat.

"Od jakiegoś czasu zauważyłam, że się duszę. Najpierw tylko we wtorki, potem co drugi dzień, a teraz ciągle, nawet w niedzielę. Ja potrzebuję przeciągu, szerokiej skali, czynów ogromnych." (A. Osiecka)


Tworzyłam wzorowy, polski dom. Z "Na wspólnej" wieczorami i obiadem u mamy raz w tygodniu. W dopełnieniu pięknego obrazka zabrakło już tylko psa. Z budową domu pod Olsztynem, o którym nie raz przez lata pisałam, że jego ciasnota mnie przeraża i kredytem na 25 lat w wysokości minimalnej płacy netto. Wtopiłam się w scenariusz oczekiwań, który nie był mój. Spełniałam wizje wszystkich swoich bliskich, tylko nie swoje. I dopiero kiedy na widok wybudowanych murów domu pomyślałam "zbudowałam sobie więzienie", zrozumiałam, że nie ma już odwrotu. Że właśnie dojechałam do końca jednokierunkowej drogi, z której trzeba zawrócić. 
Mój mąż jest osobą, której na pewno otworzę drzwi w każdym trudnym momencie życia, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Jestem mu wdzięczna za te kilka lat spędzonych razem i przede wszystkim za Syna, który jest najlepszym człowieczkiem jakiego znam. Jednak...różnią nas wartości i wizja tego czego oczekujemy od szczęśliwego życia. Nie pielęgnowaliśmy między sobą miłości a założyliśmy rodzinną spółkę z.o.o. Z posiedzeniami zarządu w sprawach organizacyjnych i budżetem do wydatkowania. Mimo tego, że była to najtrudniejsza decyzja w moim dotychczasowym życiu wiem, że była konieczna i wcześniej czy później nieunikniona. Za każdym razem kiedy w ciszy modlę się o różne rzeczy dla osób w moim otoczeniu, proszę aby Bóg postawił na jego drodze osobę, która będzie potrafiła dzielić z nim te same wartości i zachwycać się wszystkim tym, co dobrego ma do zaoferowania Światu. I pewnie kiedyś wspomnę słowa: "Chwilami zazdroszczę im takiego codziennego, nudnego szczęściam tylko z tego powodu, że są razem i patrzą na rośliny. Ja nigdy nikomu nie umiałam dać spokoju. Sobie też". (A. Osiecka)

Wolność, miłość i rozwój - to są moje trzy dominujące wartości. Z czego wolność zawsze była, jest i będzie nadrzędną. Wolność, która nie oznacza robienia wszystkiego na co się ma ochotę bez zważania na konsekwencję. Wolność, która oznacza kreowanie swojej rzeczywistości, nie przystawanie na niezrozumiałe konwenanse i branie odpowiedzialności za konsekwencje, które wiążą się z podjętymi samodzielnie decyzjami. "Creating my story" - wytatuowałam sobie mieszkając w Krakowie. "Tworzę swoją historię" po swojemu, ze wszystkimi jej blaskami i cieniami. 

Mam jeszcze 4 lata do wypełnienia swojej wizji życia, którą stworzyłam w 2014 roku. I uroczyście przysięgam, że nie zejdę ze ścieżki prowadzącej do jej realizacji. Mimo już prawie pół roku terapii, nadal zdarza mi się odczuwać poczucie winy z powodu tego, że jestem trochę dziwaczna i trochę inna. Że nie potrafię się przypasować do tłumu, że gardzę stanem posiadania i zamiast domu z ogrodem wolę łatwe do zbycia mieszkanie. Że nie chcę się przywiązywać do lokalizacji, a zamiast o świętym spokoju na stare lata, tworzę w swojej głowie marzenie-plan zamieszkania w ciepłym kraju Europy jak tylko wyprawię Juliana w dorosłe życie na studiach. 
Jednocześnie, jestem sobie wdzięczna za to, że kiedyś tyle pisałam i mogę zweryfikować i mieć pewność, że to jestem JA. A wszystko za co czuję się czasem winna bo nie pasuje do przeciętności, to  jednocześnie zbiór tego co w sobie uwielbiam i uważam za najbardziej warte pielęgnowania. 



niedziela, 28 kwietnia 2019

Gdy miałam chaos w życiu, pragnęłam spokoju. Gdy mam spokój, tęsknię za chaosem.

     Gdy miałam chaos w życiu, pragnęłam spokoju. Gdy mam spokój, tęsknię za chaosem. Dawno już nie pisałam. Od 2 lat i 5 miesięcy tworzę Małemu Człowiekowi dom. Fajny dom. Taki z mamą i tatą, pełnym zestawem pociągów i aut Lego Duplo, codziennym nieporządkiem. i królikiem, który został mi na pamiątkę po jednym z ex i wtopił się w ten nasz ład i porządek. 

Od ponad 2,5 roku nie przespałam ani jednej całej nocy. ANI JEDNEJ. Czekając na samo-odstawienie, mały ssak wykorzystał ten czas do maksimum. Idąc dalej drogą wyliczania - od 2 lat 5 miesięcy i 2 dni nie spędziłam ani jednej nocy bez swojego dziecka - w domu i w podróżach. Przez 3 lata 1 miesiąc i 11 dni zdążyłam zapomnieć jak smakował Jack Daniels ze Spritem i prawdopodobnie przez tyle samo czasu nie byłam na żadnej imprezie dłużej niż do okolic północy. Włączając w to własne wesele, które spędziłam w większej części usypiając i uspokajając Małego Człowieka niż bawiąc się z gośćmi. 

Brzmi jak lament i pasmo nieszczęść ale tak nie jest. Bycie mamą to najpiękniejsze i najbardziej rozwojowe wydarzenie jakie może się w życiu przytrafić. Do całkiem niedawna ułożenie spokojnego żywotu Małego Człowieka w nurcie rodzicielstwa bliskości było priorytetem i świadomym wyborem, który leżał w zgodzie ze mną jak ulał. Po 2,5 roku, przebłyski pamięci zaczęły się  jednak odzywać i wypychać na powierzchnię tłumione przez cały ten długi okres czasu potrzeby. Moje. Własne. Realizowane w tym czasie głównie na polu zawodowym bo czytającym tego bloga wcześniej warto zaktualizować, że roczne obroty mojej firmy w porównaniu z epoką przedjulianową udało się zwiększyć 4-krotnie i skończyłam moje 273-stronnicowe dzieło zwane doktoratem. Jest więc intensywnie i bezsennie. I jestem zmęczona. 

     Odzywa się we mnie znów dusza chuliganki. Chęć przygód i beztroski. Konieczność wzięcia głębokiego wdechu szaleństwa. Z jednej strony lubię ten głos, z drugiej się go obawiam. Z moją skłonnością do ryzyka nie chciałabym aby chwile beztroski zamieniły się w spiralę kłopotów. Może 3 samotne dni w górach i 3 przespane noce załatwiłyby sprawę? Nie omieszkam sprawdzić w najbliższych miesiącach. Przypomnieć sobie jak można przeżyć weekend w Tatrach za 300 złotych śpiąc na podłodze w schronisku i wychylając z nieznajomymi wniesioną na własnych plecach wiśniówkę. Wejść na Kozi Wierch i bez zasięgu telefonu usiąść na brzegu Przedniego Stawu robiąc zupełnie NIC. Przypomnieć sobie siebie i znaleźć klucz do pogodzenia z tą nową. 
Myślicie, że w 3 dni da się porządnie stęsknić? Jeśli tak, to tego właśnie mi trzeba. 




Puenta niech będzie taka sama jak w dawnym wpisie, że tylko w górach i w łóżku…..
...Ten kto to poczuł, wie, że góry są wyzwaniem i uzależnieniem.
To pasja i ogromne emocje.
Ani jednego, ani drugiego nie da się wytłumaczyć.
Można je tylko poczuć.


I nadal wierzę w cuda. WYŁĄCZNIE! 

niedziela, 31 lipca 2016

Eurotrip w dwupaku - co, gdzie i jak to się zaczęło


Zachowując drobną dozę przezorności, na wakacje wybraliśmy tylko termin. Pierwotny plan zakładał, że po badaniach i zielonym świetle na podróże samolotem, kupimy last minute dokądkolwiek. Drugi miesiąc obserwowałam co dzieje się na rynku turystycznym, a sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie razem z kolejnymi wybuchami w różnych regionach świata. Po zamachu w Stambule, topowa Grecja podskoczyła cenowo o kilkaset złotych, zamieniając się z Turcją. Chwilę później okazało się, że jest to jedyny kierunek Last Minute bo reszta lastów cenowo z lastami nic wspólnego nie miała. Tym bardziej, że na wypadek ewentualnej konieczności wizyty u lekarza, od początku ograniczaliśmy wybór do krajów europejskich.
Poza pozwoleniem na latanie, podczas badania okazało się, że po 20 tygodniach udawania dziewczynki, Pyza zechciała być jednak chłopcem. Nie ukrywam, że dziewczyńska opcja podobała mi się bardziej. Delikatnie rzecz ujmując, przyjęcie tej wiadomości nie przyszło mi najłatwiej i nie miało wiele wspólnego z zachwytem, a raczej lawiną przerażenia. Wszystkie dodatkowe rozważania nad lastami (których nie było), tanimi lotami (które na tydzień przed nie są już tanie), kierunkami i alternatywami stawały się zapalnikiem do wyładowania emocji. Sytuacja w domu zaczęła się robić napięta.

sobota, 16 lipca 2016

Wyjazd w góry w ciąży - Fakty i Mity

Góry chodziły za mną od wielu tygodni. Ci, którzy obserwują moje poczynania dłużej wiedzą, że w ostatnich latach bywałam w nich po kilka razy w roku i jest to miłość bezwarunkowa. Po górach chodziłam do tej pory sporo. Latem raczej wysokich, zimą raczej niskich. Nigdy wcześniej nie byłam jednak w górach w dwupaku więc chcąc przygotować się jak najlepiej (i najbezpieczniej) na tą wyprawę, zaczęłam przekopywać Internet. Po przeczytaniu pierwszych 10 stron, w tym głównie forów, srogo się przeraziłam. 


Włączając swoje racjonalne podejście, postanowiłam słuchać w tym temacie jedynie trzech doradców:

piątek, 27 maja 2016

Tylko ciii! Czyli...bzdurna mania niezapeszania

"Tylko ciiiii nie mówcie nikomu...." - to zdanie działa na mnie jak płachta na byka. Mania niezapeszania jest dla mnie tak samo bzdurna jak szukanie powiązania między wpływem symboliki daty na powodzenie interesów. Nie wierzę w piątek trzynastego, czarne koty, przechodzenie pod drabiną. W wypędzanie duchów wahadłem, miłosne wywary z ziół i Laleczkę Chucky. Tak samo nie widzę związku między tym czy powiem komuś o ciąży/ rozmowie o pracę/ czymkolwiek ważnym a wpływem tej rozmowy na ostateczne powodzenie spraw.